Jakiś rok temu otrzymałem od znajomego książkę Juli Zeh „Cisza jest dźwiękiem” (oryg. „Die Stille ist ein Geräusch”), będącą reportażem autorki z jej podróży po Bośni i Hercegowinie. Fakt, że sięgnąłem po niego i odkurzyłem dopiero wczoraj, najlepiej świadczy o mojej niemocy czytelniczej, na którą cierpiałem w ostatnich dwunastu miesiącach. Jednak w obliczu zbliżającej się wrześniowej eskapady do kraju nad Neretwą, wyjątkowo słabo poznanego i wątle zakorzenionego w ogólnoeuropejskiej świadomości, konieczność zdobycia jakiejś głębszej wiedzy jawi się jako więcej niż wskazana.
Książka, przynajmniej jej początek, czyta się bardzo dobrze. Trzeba wziąć pod uwagę fakt, że wydana została w 2004 roku, a autorka odbywała swą podróż w momencie, gdy Bośnia i Hercegowina była jednym z państw najbardziej odizolowanych od bieżącego nurtu wydarzeń. Po zakończeniu wojny w 1995 roku, Bośnia zniknęła bowiem z czołówek mediów. Strach rodzi się z niewiedzy, toteż wszyscy znajomi autorce podróż odradzali. W zakamarkach ich pamięci istniały tylko dwie „miejscowości”, których nazwy wryły się w umysł tak mocno, że stały się trudne do wyplewienia: „bośniacka-enklawa-bihać” i „oblężone-sarajewo”. Komentarz zbędny.
Teraz światowe koncerny medialne znów interesują się Srebrenicą, a i sam kraj pod względem politycznym wygląda już dużo stabilniej. Jestem bardzo ciekawy, jak wygląda z bliska. We wrześniu planuję zobaczyć co najmniej stolicę Sarajewo, zabytkowy Mostar, słynne z fałszywych objawień maryjnych Medziugorie i Neum, jedyne bośniackie miasto z dostępem do morza, w którym zamierzam stacjonować. O ile oczywiście biuro podróży nie pokrzyżuje moich planów i nie odwoła wycieczki, na wzór tego, co zrobiło poprzednie biuro, z którego usług pierwotnie chciałem skorzystać. Jak widać, nie można powiedzieć by Neum cieszyło się wśród polskich turystów szczególną popularnością, a podróż do Bośni zupełnie na własną rękę byłaby skomplikowana i niestety bardzo nieopłacalna.
Juli Zeh żałuje, że przed wyjazdem nie zapoznała się na przykład z średniowieczną historią Bośni. I ja chyba będę również żałować, ale widoków na ujarzmienie aż tak rozległej porcji literatury nie dostrzegam. Mam jednak nadzieje, że mój rekonesans na reportażu Zeh się nie zakończy.