Tagi

, , , , , , , ,

Mam ostatnio „szczęście” do przygód związanych z niewłaściwą obsługą klienta. Niestety, „szczęście” polega na tym, że sam jestem przedmiotem (bo już chyba nie podmiotem) takiego traktowania.

Kumulacja nastąpiła w pewną niedzielę, kiedy chciałem wykorzystać kupon na kebap, który nabyłem w jednym z portali zakupów grupowych. Kebapiarnia (kebapownia?) była w centrum Warszawy. Wybraliśmy się z Emilią na obiad. Po ok. 20-25 minutach oczekiwania na realizację zamówienia, gdy zauważyłem, że sporo innych klientów odebrało już swoją bułę z baraniną (mimo że przyszli po nas), wszcząłem interwencję. Okazało się – i tu uwaga – że obsługa lokalu nadal wyszukuje na liście numeru kuponu, który przekazałem do realizacji. Dano mi do zrozumienia, że to po to, aby sprawdzić, czy aby nie oszukuję. Nie zaczęli oni w ogóle nawet przygotowywać mojego zamówienia! W końcu formalności to priorytet. Na moje słowa oburzenia, że to ich problem, a nie mój jako klienta, że nie mogą znaleźć kuponu w swoich papierach, zaproponowali, że sam mogę poszukać (sic!). Pan z obsługi podał mi zabrudzoną olejem i nie wiadomo czym jeszcze listę numerów. Bardzo się zdenerwowałem, machnąłem ręką na te 12 zł i wyszedłem. Cała ta historia trochę skomplikowała mi dzień, bo straciłem bądź co bądź pół godziny.

Dla porządku, podaję adres tej budy – zasługuje na to, by omijać ją szerokim łukiem, tym bardziej że pani z „front office’u” zdecydowanie nie mówi po polsku (i trudno powiedzieć, jakim językiem w ogóle się posługuje):

Shaam Kebab, al. Jana Pawła II 18, Warszawa

Swojej decyzji o machnięciu ręką żałowałem później z jednego powodu. Możliwe, że opisany przeze mnie przypadek nie był wyjątkiem, a Shaam Kebab stosuje tę taktykę z zimną krwią, wyłudzając w ten sposób pieniądze od serwisu zakupów grupowych. Poinformowałem już portal, aby zweryfikował, czy kebapiarnia aby nie zadeklaruje mojego kuponu jako wykorzystanego.

Ale to nie koniec perypetii. Po nieudanej próbie wykorzystania jednego kuponu, stwierdziliśmy, że poszukamy szczęścia kilkaset metrów dalej, próbując wykorzystać drugi. Kupon na dowolną kawę i szarlotkę we „W Biegu Café”. Nie przewidywałem problemów, bo to przecież dużo bardziej renomowana marka niż jakaś tam buda z kebapem. Naiwność. Mimo, że godzina była jeszcze bardzo młoda (15:00 czy 16:00), okazało się, że w kawiarni nie ma już ani jednego kawałka jakiegokolwiek ciasta (nie mówiąc o szarlotce), w związku z czym kupon nie może być zrealizowany. Łypnąłem okiem na godziny otwarcia lokalu (w niedzielę do 21:00) i korciło mnie, by zasugerować panu, że w ogóle to może już usiąść sobie na zapleczu i poczytać gazetę, bo za ladą będzie się tylko nudzić. Powstrzymałem się. Rzuciłem jeszcze okiem na ziejący PRL-em asortyment i zdecydowawszy, że nie mamy TU jednak ochoty nawet na kruche ciasteczka, przemieściliśmy się do Coffee Heaven. Choć tu przynajmniej obsługa była miła i współcierpiąca, mimo wszystko podaję adres:

W Biegu Café, Atrium Tower, al. Jana Pawła II 25, Warszawa

Nie robię tego na fali złośliwości, ale nie chcę by ucierpiały inne kawiarnie tej sieci. „W Biegu Café” przy pl. Trzech Krzyży lub przy pl. Zbawiciela prezentują dużo wyższy poziom.

Wydawałoby się, że jak na jeden dzień, to już wystarczy, ale wieczorem czekała mnie jeszcze miła konwersacja z ekspedientką na stacji benzynowej. Zatankowałem najpierw samochód, a potem odjechałem od dystrybutora i zaparkowałem auto na miejscu parkingowym obok budynku stacji. Miałem w planie zrobić małe zakupy, więc nie chciałem nikomu blokować miejsca przy wężu. Trwało to wszystko co najwyżej dwie-trzy minuty, zanim znalazłem się przy kasie. Gdy podałem numer dystrybutora, pani była bardzo zdenerwowana. Przez zęby powiedziała, że na przyszłość mam pamiętać o tym, by nie odjeżdżać od dystrybutora, bo obsługa stacji zgłasza wówczas kradzież paliwa. Podałem jej swoje motywacje, o których pisałem wyżej. Pozostała nieugięta. Sięgnąłem po argument ostateczny – sam kiedyś pracowałem na stacji BP i dokładnie pamiętam, że nie robiliśmy afery z kradzieżą paliwa po dwóch-trzech minutach nieobecności kierowcy, ale co najmniej po dziesięciu! Nie dała się przekonać. Z dalszej wymiany zdań zrezygnowałem, bo ustawiła się już za mną spora kolejka. Mam tutaj problem z diagnozą: albo wyjątkowo przeczulona obsługa, albo wyjątkowo niemądre procedury narzucone przez kierownictwo BP. Adresu tym razem nie podaję, bo jestem stałym klientem tej akurat stacji, a taka wpadka zdarzyła im się po raz pierwszy. I to jedyny miły akcent, jakim jestem w stanie zakończyć ten wpis.