W poprzedniej notce głowiłem się nad banalnym i infantylnym problemem – czy można mówić głupoty? Dzisiaj równie proste i dziecinne z pozoru pytanie pytanie: czy ideologia jest ważna i w jakim zakresie posługiwać się nią w debacie? Problem nie jest nowy – podobnymi zajmował się już sam Max Weber. Problemy pokrewne: czy nauki społeczne mogą być obiektywne? Czy w ekonomii politycznej istnieje coś takiego jak prawda absolutna? Czy value-free economics to mrzonka?
W Polskiej przestrzeni publicznej można zaobserwować dwa nurty jeśli chodzi o podejście do wykorzystywania w dyskusji argumentów ideologicznych. Z jednej strony trzy z czterech głównych partii politycznych – choć nie przyznają tego otwarcie – realizują w wielu obszarach politykę zgodną z zespołem wierzeń Kościoła Rzymskokatolickiego. Na tak zwanej prawicy czołowe media podpinają wszystkie możliwe tematy pod ideologię, dostosowując fakty do z góry określonej teorii, też jednak nie demaskując przed czytelnikami swojej postawy. Bo przyjęło się, że media powinny być bezstronne, a na pytanie o jakąś linię ideologiczno-programową redaktorzy naczelni nabierają wody w usta. To postawa stojąca w sprzeczności z sensem istnienia prasy. Wystarczy wspomnieć, że wielkie europejskie tytuły związane są bardzo mocno z jasno określoną flanką politycznej sceny (np. „The Daily Telegraph”, „Die Welt” i „Le Figaro” z konserwatystami, „Le Monde” i „la Repubblica” z lewicą, „The Guardian” czy „The Independent” z liberałami, a „Frankfurter Allgemeine Zeitung” z liberalnymi konserwatystami).
W Polsce jasny przekaz ideologiczny mają planktonowe media na tak zwanej prawicy, ale tu z kolei poziom kultury dyskursu jest rynsztokowy, a ideologia zamiast pomagać w nadawaniu tonu debacie – kompletnie zaślepia i odurza dziennikarzy w najgorszy możliwy sposób, dając pożywkę głęboko osadzonym w nich pokładom nienawiści. Nawet jeśli prawicowe pismo stara się pozować na poważny periodyk, tj. „Nowe Państwo”, w istocie po jego otwarciu okazuje się, że ładunek agresji i paszkwilowatości pozycjonuje je na intelektualnym śmietniku, do którego nie warto zbliżać się nawet na odległość kija.

Szereg mniej poczytnych czasopism (np. „Europa Miesięcznik idei”, „Krytyka Polityczna”, „Liberté”) to nisza, która ma znikomy wpływ nie tyle nawet na kreowanie tematów w sferze publicznej, co nawet na zainicjowanie w niej delikatnego fermentu.
Z drugiej strony mamy intelektualną technokrację, osobników szczerze nieokreślonych ideologicznie, dla których albo liczą się tylko suche fakty, badania, sondaże albo (jeszcze częściej) zamieniają ideologię na klasyczny polityczny cynizm i koniunkturalizm.
Jako reprezentantowi (bądź co bądź) świata akademickiego, miłośnikowi logiki i racjonalności, wypadałoby mi przyklasnąć tym, którzy od ideologicznych przechyłów stronią. A jednak nie. Nie można uciec od świadomości problemu, że sformalizowane modele nie rozwiążą wszystkich problemów, z jakimi mierzy się dzisiejsza klasa polityczna (decyzyjna). Nigdy nie będą w stanie, bo gdyby było inaczej musielibyśmy zaakceptować wizję przyszłości, w której ludzie rządzeni byliby przez wszystkowiedzące roboty o nieskończonych mocach przeliczeniowych. Ja takiej wizji nie akceptuję.
Dzisiaj dzień matur z języka polskiego, więc odniosę się do passusu z wiersza Zbigniewa Herberta pt. „Przesłanie Pana Cogito”, który dobrze ilustruje moje przekonania:
bądź odważny gdy rozum zawodzi bądź odważny
w ostatecznym rachunku jedynie to się liczy
Co chce powiedzieć poeta? „Gdy rozum zawodzi” zrób coś, miej przygotowaną alternatywę. Nawet rozwinięta nauka jest czasem bezsilna w dzisiejszym świecie skomplikowanych zjawisk i wzajemnych powiązań między nimi. Nawet w naukach uznawanych za ścisłe brak jest jasnych odpowiedzi na złożone problemy. Na rynku farmaceutycznym nie istnieją badania odpowiadające na pytanie, jakie skutki dla organizmu wywoła kombinacja trzech różnych leków. Dwa to maksimum. Dobrze znany jest też problem indeterminizmu w naukach ścisłych, w tym szczególnie w mechanice kwantowej. A co tu mówić o naukach i procesach społecznych, a przede wszystkim w projektowaniu polityki gospodarczej i społecznej – bo te zagadnienia mam na myśli?
Herbert proponuje więc odwagę. Ja opowiadam się za wyjściem awaryjnym w postaci ideologii, czyli pewnej indywidualnej dla każdego uporządkowanej wizji świata, opartej na przekonaniach.
Nie należy wstydzić się ideologii. Trzeba się do niej odnosić i prezentować swoje poglądy z otwartą przyłbicą. Wymaga to jednak oczytania, erudycji, znajomości kontekstów, umiejętności syntezy i analizy (i to zarówno u przekonującego, jak i przekonywanych – czyli potencjalnych wyborców!), co jest trudne. A przede wszystkim – umiejętności zaciśnięcia zębów i uniesienia się ponad osobiste przekonania dla dobra ogółu, gdy te pierwsze nie wytrzymują starcia z faktami. Może dlatego mariaż faktów i przekonań jawi się jako nie bardzo atrakcyjny. W idiociejącym społeczeństwie najskuteczniejszym narzędziem perswazji politycznej są półsłówka i półśrodki: albo walimy po głowie ideologiczną pałką, nie zważając na to, gdzie leży prawda, albo wcielamy się w rolę bezstronnego technokraty czy chwiejnej chorągiewki. W tym drugim przypadku głosiciele takich przekonań, pozując na wytrawnych ekspertów, nie zauważają jednak, że mimochodem sami mogą wpaść w pułapkę dogmatyzowania swoich poglądów (dobrym przykładem będzie prof. Grzegorz Kołodko).
Czy jest jakieś światełko w tunelu? Tak, są nimi think tanki działające przy partiach politycznych, które jednak są w mojej opinii niedofinansowane. Partie wolą wydawać środki na konfetti, sondażownie i bodyguardów prezesa. Z think tankami jest jednak jeden problem – etyka. Każdy, kto miał w życiu do czynienia z naturą badań ekonometrycznych, ten doskonale zdaje sobie sprawę, że przy użyciu tego wspaniałego skądinąd instrumentarium można potwierdzić lub obalić niemal każdą hipotezę. Tylko mocny kręgosłup etyczny tych, którzy stoją u steru partyjnych instytutów zadecyduje, czy oprą się oni pokusie dowodzenia konkretnych hipotez na polityczne zamówienie.
W tym kontekście i zgadzam, i nie zgadzam się z tezą Jacka Żakowskiego, wyrażoną kilka lat temu w artykule „Krótkie ręce władzy”. Żakowski opisywał zjawisko kapitalizmu regulacyjnego i dowodził rosnącej władzy niezależnych regulatorów, dostrzegając w tym dość jednoznacznie bardziej zagrożenie niż szansę. Redaktor trafnie diagnozuje to zjawisko, pisząc o ogólnym kryzysie zaufania wobec polityków, którzy wolą udobruchać społeczeństwo, oddając prerogatywy mniej lub bardziej niezawisłym technokratom. Zohydzenie słowa „polityka” i obrzydzenie demokracji partyjnej to istotnie bezpośrednie, choć chyba nie pierwotne, przyczyny tego zjawiska. Nie zgadzam się jednak z red. Żakowskim z tego powodu, że nie dostrzegam tu aż tylu negatywnych skutków kapitulacji państwa. Oddawanie władzy fachowcom i technokratom jest w porządku o tyle, o ile w ogóle regulacja jakiegoś sektora wymaga ingerencji władzy centralnej.
Lubimy słowo „niezależność”, „bezstronny ekspert”… Afiliacja polityczna w dzisiejszej Polsce ciąży, przeszkadza, daje krytykom argumenty do ręki, szkodzi. Prezydent Komorowski jest bezpartyjny? Bo musi, ale był w PO! Najlepiej być nijakim. Dziennikarz ma poglądy? Kanalia! Na kolana, szmato! Kojarzony z prawicą Jan Wróbel jest dyrektorem szkoły? Gnida! Niech się pokaja i odwoła poglądy! Niech przestanie indoktrynować nasze dzieci!
Żeby było jasne. Ten post jest w obronie ideologii. Sam jestem zwolennikiem kreowania polityki w oparciu o obiektywne „dobro Ojczyzny oraz pomyślność obywateli”. Sprzeciwiam się zarówno dogmatyzmowi tiary, jak i dogmatyzmowi cyrkla i węgielnicy. Wydaje mi się jednak, że w obecnym krajobrazie politycznym bardziej zasadnym jest ideologii bronić, niż ją atakować, bo obecna moda sprawia, że poważni politycy są coraz częściej światopoglądowo bezpłciowi, a do ideologii odwołują się tylko ekstremiści i radykałowie, chorzy psychicznie publicyści oraz pewna wąska grupa intelektualistów. Ci, którzy i tak wykorzystują ją z klapkami na oczach, będą to robić nadal. Ci, którzy wstydzą się sięgać po ideologię „gdy rozum zawodzi”, być może zachęcą się tym tekstem do zmiany postawy. Jeżeli o mnie chodzi, zawsze jestem otwarty do uznania zdroworozsądkowych argumentów na poparcie jakiejkolwiek propozycji legislacyjnej. Jeśli jednak takich argumentów brak, będę obstawał przy przy swoich liberalnych, prowolnościowych poglądach. When in doubt, be liberal.