• Brudnopis
  • O mnie
  • Oeconomia pauperum
  • Repozytorium tekstów i wystąpień

Ekonomia po partyzancku

~ Liberalny głos w twoim domu

Ekonomia po partyzancku

Category Archives: Ogólne

Jak ważna jest ideologia w dyskursie publicznym?

05 Wtorek Maj 2015

Posted by Marcin Senderski in Gospodarka, Ogólne, Polityka

≈ 1 komentarz

Tagi

czasopisma opiniotwórcze, debata publiczna, ekonomia liberalna, ideologia, liberalizm, opinia publiczna, polityka gospodarcza, polityka społeczna, prawicowe media

W poprzedniej notce głowiłem się nad banalnym i infantylnym  problemem – czy można mówić głupoty? Dzisiaj równie proste i dziecinne z pozoru pytanie pytanie: czy ideologia jest ważna i w jakim zakresie posługiwać się nią w debacie? Problem nie jest nowy – podobnymi zajmował się już sam Max Weber. Problemy pokrewne: czy nauki społeczne mogą być obiektywne? Czy w ekonomii politycznej istnieje coś takiego jak prawda absolutna? Czy value-free economics to mrzonka?

W Polskiej przestrzeni publicznej można zaobserwować dwa nurty jeśli chodzi o podejście do wykorzystywania w dyskusji argumentów ideologicznych. Z jednej strony trzy z czterech głównych partii politycznych – choć nie przyznają tego otwarcie – realizują w wielu obszarach politykę zgodną z zespołem wierzeń Kościoła Rzymskokatolickiego. Na tak zwanej prawicy czołowe media podpinają wszystkie możliwe tematy pod ideologię, dostosowując fakty do z góry określonej teorii, też jednak nie demaskując przed czytelnikami swojej postawy. Bo przyjęło się, że media powinny być bezstronne, a na pytanie o jakąś linię ideologiczno-programową redaktorzy naczelni nabierają wody w usta. To postawa stojąca w sprzeczności z sensem istnienia prasy. Wystarczy wspomnieć, że wielkie europejskie tytuły związane są bardzo mocno z jasno określoną flanką politycznej sceny (np. „The Daily Telegraph”, „Die Welt” i „Le Figaro” z konserwatystami, „Le Monde” i „la Repubblica” z lewicą, „The Guardian” czy „The Independent” z liberałami, a „Frankfurter Allgemeine Zeitung” z liberalnymi konserwatystami).

W Polsce jasny przekaz ideologiczny mają planktonowe media na tak zwanej prawicy, ale tu z kolei poziom kultury dyskursu jest rynsztokowy, a ideologia zamiast pomagać w nadawaniu tonu debacie – kompletnie zaślepia i odurza dziennikarzy w najgorszy możliwy sposób, dając pożywkę głęboko osadzonym w nich pokładom nienawiści. Nawet jeśli prawicowe pismo stara się pozować na poważny periodyk, tj. „Nowe Państwo”, w istocie po jego otwarciu okazuje się, że ładunek agresji i paszkwilowatości pozycjonuje je na intelektualnym śmietniku, do którego nie warto zbliżać się nawet na odległość kija.

ideo2 ideo1

Szereg mniej poczytnych czasopism (np. „Europa Miesięcznik idei”, „Krytyka Polityczna”, „Liberté”) to nisza, która ma znikomy wpływ nie tyle nawet na kreowanie tematów w sferze publicznej, co nawet na zainicjowanie w niej delikatnego fermentu.

Z drugiej strony mamy intelektualną technokrację, osobników szczerze nieokreślonych ideologicznie, dla których albo liczą się tylko suche fakty, badania, sondaże albo (jeszcze częściej) zamieniają ideologię na klasyczny polityczny cynizm i koniunkturalizm.

Jako reprezentantowi (bądź co bądź) świata akademickiego, miłośnikowi logiki i racjonalności, wypadałoby mi przyklasnąć tym, którzy od ideologicznych przechyłów stronią. A jednak nie. Nie można uciec od świadomości problemu, że sformalizowane modele nie rozwiążą wszystkich problemów, z jakimi mierzy się dzisiejsza klasa polityczna (decyzyjna). Nigdy nie będą w stanie, bo gdyby było inaczej musielibyśmy zaakceptować wizję przyszłości, w której ludzie rządzeni byliby przez wszystkowiedzące roboty o nieskończonych mocach przeliczeniowych. Ja takiej wizji nie akceptuję.

Dzisiaj dzień matur z języka polskiego, więc odniosę się do passusu z wiersza Zbigniewa Herberta pt. „Przesłanie Pana Cogito”, który dobrze ilustruje moje przekonania:

bądź odważny gdy rozum zawodzi bądź odważny
w ostatecznym rachunku jedynie to się liczy

Co chce powiedzieć poeta? „Gdy rozum zawodzi” zrób coś, miej przygotowaną alternatywę. Nawet rozwinięta nauka jest czasem bezsilna w dzisiejszym świecie skomplikowanych zjawisk i wzajemnych powiązań między nimi. Nawet w naukach uznawanych za ścisłe brak jest jasnych odpowiedzi na złożone problemy. Na rynku farmaceutycznym nie istnieją badania odpowiadające na pytanie, jakie skutki dla organizmu wywoła kombinacja trzech różnych leków. Dwa to maksimum. Dobrze znany jest też problem indeterminizmu w naukach ścisłych, w tym szczególnie w mechanice kwantowej. A co tu mówić o naukach i procesach społecznych, a przede wszystkim w projektowaniu polityki gospodarczej i społecznej – bo te zagadnienia mam na myśli?

Herbert proponuje więc odwagę. Ja opowiadam się za wyjściem awaryjnym w postaci ideologii, czyli pewnej indywidualnej dla każdego uporządkowanej wizji świata, opartej na przekonaniach.

Nie należy wstydzić się ideologii. Trzeba się do niej odnosić i prezentować swoje poglądy z otwartą przyłbicą. Wymaga to jednak oczytania, erudycji, znajomości kontekstów, umiejętności syntezy i analizy (i to zarówno u przekonującego, jak i przekonywanych – czyli potencjalnych wyborców!), co jest trudne. A przede wszystkim – umiejętności zaciśnięcia zębów i uniesienia się ponad osobiste przekonania dla dobra ogółu, gdy te pierwsze nie wytrzymują starcia z faktami. Może dlatego mariaż faktów i przekonań jawi się jako nie bardzo atrakcyjny. W idiociejącym społeczeństwie najskuteczniejszym narzędziem perswazji politycznej są półsłówka i półśrodki: albo walimy po głowie ideologiczną pałką, nie zważając na to, gdzie leży prawda, albo wcielamy się w rolę bezstronnego technokraty czy chwiejnej chorągiewki. W tym drugim przypadku głosiciele takich przekonań, pozując na wytrawnych ekspertów, nie zauważają jednak, że mimochodem sami mogą wpaść w pułapkę dogmatyzowania swoich poglądów (dobrym przykładem będzie prof. Grzegorz Kołodko).

Źródło grafiki: http://www.slideshare.net/JacquesWarren/knowledge-uncertainty-digitalanalytics.

Czy jest jakieś światełko w tunelu? Tak, są nimi think tanki działające przy partiach politycznych, które jednak są w mojej opinii niedofinansowane. Partie wolą wydawać środki na konfetti, sondażownie i bodyguardów prezesa. Z think tankami jest jednak jeden problem – etyka. Każdy, kto miał w życiu do czynienia z naturą badań ekonometrycznych, ten doskonale zdaje sobie sprawę, że przy użyciu tego wspaniałego skądinąd instrumentarium można potwierdzić lub obalić niemal każdą hipotezę. Tylko mocny kręgosłup etyczny tych, którzy stoją u steru partyjnych instytutów zadecyduje,  czy oprą się oni pokusie dowodzenia konkretnych hipotez na polityczne zamówienie.

W tym kontekście i zgadzam, i nie zgadzam się z tezą Jacka Żakowskiego, wyrażoną kilka lat temu w artykule „Krótkie ręce władzy”. Żakowski opisywał zjawisko kapitalizmu regulacyjnego i dowodził rosnącej władzy niezależnych regulatorów, dostrzegając w tym dość jednoznacznie bardziej zagrożenie niż szansę. Redaktor trafnie diagnozuje to zjawisko, pisząc o ogólnym kryzysie zaufania wobec polityków, którzy wolą udobruchać społeczeństwo, oddając prerogatywy mniej lub bardziej niezawisłym technokratom. Zohydzenie słowa „polityka” i obrzydzenie demokracji partyjnej to istotnie bezpośrednie, choć chyba nie pierwotne, przyczyny tego zjawiska. Nie zgadzam się jednak z red. Żakowskim z tego powodu, że nie dostrzegam tu aż tylu negatywnych skutków kapitulacji państwa. Oddawanie władzy fachowcom i technokratom jest w porządku o tyle, o ile w ogóle regulacja jakiegoś sektora wymaga ingerencji władzy centralnej.

Lubimy słowo „niezależność”, „bezstronny ekspert”… Afiliacja polityczna w dzisiejszej Polsce ciąży, przeszkadza, daje krytykom argumenty do ręki, szkodzi. Prezydent Komorowski jest bezpartyjny? Bo musi, ale był w PO! Najlepiej być nijakim. Dziennikarz ma poglądy? Kanalia! Na kolana, szmato! Kojarzony z prawicą Jan Wróbel jest dyrektorem szkoły? Gnida! Niech się pokaja i odwoła poglądy! Niech przestanie indoktrynować nasze dzieci!

Żeby było jasne. Ten post jest w obronie ideologii. Sam jestem zwolennikiem kreowania polityki w oparciu o obiektywne „dobro Ojczyzny oraz pomyślność obywateli”. Sprzeciwiam się zarówno dogmatyzmowi tiary, jak i dogmatyzmowi cyrkla i węgielnicy. Wydaje mi się jednak, że w obecnym krajobrazie politycznym bardziej zasadnym jest ideologii bronić, niż ją atakować, bo obecna moda sprawia, że poważni politycy są coraz częściej światopoglądowo bezpłciowi, a do ideologii odwołują się tylko ekstremiści i radykałowie, chorzy psychicznie publicyści oraz pewna wąska grupa intelektualistów. Ci, którzy i tak wykorzystują ją z klapkami na oczach, będą to robić nadal. Ci, którzy wstydzą się sięgać po ideologię „gdy rozum zawodzi”, być może zachęcą się tym tekstem do zmiany postawy. Jeżeli o mnie chodzi, zawsze jestem otwarty do uznania zdroworozsądkowych argumentów na poparcie jakiejkolwiek propozycji legislacyjnej. Jeśli jednak takich argumentów brak, będę obstawał przy przy swoich liberalnych, prowolnościowych poglądach. When in doubt, be liberal.

Źródło fotografii: http://www.theguardian.com/politics/2015/jan/06/liberal-democrats-yet-select-candidates-half-seats-general-election.

 

Czy wolno mówić głupoty?

09 Czwartek Kwi 2015

Posted by Marcin Senderski in Ogólne, Polityka

≈ Dodaj komentarz

Tagi

bogusław paź, głupie wypowiedzi, katastrofa smoleńska, młodzież wszechpolska, ruch antyszczepionkowy, stop nop, wojna rosyjsko-ukraińska

Za tym banalnym i infantylnym tytułem idą moje przemyślenia na temat pojawiających się od czasu do czasu panikarskich głosów z różnych stron, domagających się zakazywania głoszenia głupich wypowiedzi czy delegalizowania obleśnych organizacji.

W okolicach 10 kwietnia nieodmiennie nasila się rozgrywanie tematu smoleńskiego w mediach. Znów poderwali się przy tej okazji z miejsc oburzeni, że teoria o zamachu wciąż nie może się jakoś wydostać z niektórych głów. I chwała Bogu, że nie może! Próba cenzurowania takich wypowiedzi czy represjonowania rozpowszechniania spiskowych teorii byłaby strzałem w stopę. Dziś katastrofa smoleńska pełni rolę bardzo wdzięcznego papierka lakmusowego, pozwalającego szybko ocenić kondycję intelektualną naszego rozmówcy. Jest to wartość niezaprzeczalnie pozytywna. W dzisiejszym świecie, demokratycznym i względnie egalitarnym, w którym obserwujemy takie trendy jak drastyczny spadek jakości wyższego wykształcenia, coraz trudniej jest odróżnić człowieka – mówiąc kolokwialnie – mądrego od głupiego. Wolność słowa jest zatem z korzyścią nie tylko dla obserwatorów życia społecznego, ale także dla rekruterów czy liderów społecznych, którzy w łatwy sposób mogą „odfiltrować” osoby niewarte zatrudnienia czy zjedzenia z nimi lunchu.

Rusofilski profesor Bogusław Paź z Uniwersytetu Wrocławskiego na swoim fejsbuku opublikował niedawno drastyczny film z gnębienia przez armię rosyjską ukraińskich jeńców. Całość opatrzył niewybrednym komentarzem: „Banderowskie ścierwa dostają łomot aż miło. I jak tu nie kochać Ruskich?” Posypały się słowa nagany, a sam profesor został zawieszony w prawach pracownika przez swoją uczelnię – niech będzie. Szkoda, że pojawiły się także głosy domagające się konsekwencji karnych. Szkoda, bo wierzę, że nie chcemy doprowadzić do tego, by osoby (szczególnie pełniące funkcje publiczne!), które są niespełna rozumu, ze strachu przed konsekwencjami karnymi ukrywały ten fakt przed światem. Przeciwnie, celem społeczeństwa powinna być jak najszybsza demaskacja głupoty. Obok wspomnianej wyżej sprawy smoleńskiej, problematyka konfliktu ukraińsko-rosyjskiego pełnić może podobną rolę. Oddawanie Rosjanom Ukrainy w obecnej sytuacji geopolitycznej jest nijak zbieżne z polską racją stanu.

Kilka lat temu okrzyki oburzenia poderwały się w kontekście delegalizacji Młodzieży Wszechpolskiej, nacjonalistycznej i ksenofobicznej organizacji, będącej kiedyś młodzieżówką Ligi Polskich Rodzin. W 2012 roku o takiej możliwości mówiła nawet obecna premier. Tutaj konsekwencje byłyby bardzo poważne. Nie dość, że nie mielibyśmy dostępu do informacji o tym, kto jest członkiem tej organizacji, to jeszcze delegalizacja sprowadziłaby jej struktury do podziemia, co znacznie utrudniłoby infiltrację tego niebezpiecznego środowiska przez odpowiednie służby.

Staram się zrozumieć ślepy popęd niektórych publicystów do napiętnowania głupoty za pomocą ustawodawstwa i kodeksu karnego. Ale przecież nie jest też tak, że za głupie wypowiedzi nie ponosi się dotkliwej kary społecznej! Czasami jest ona zasłużona (dla przykładu, na skutek ostracyzmu po rasistowskich wypowiedziach, w 2012 roku ze szwedzkiej polityki odszedł Erik Amqvist), czasami nawet – w moim odczuciu – zbyt surowa (przykładem Larry Summers doprowadzony do rezygnacji ze stanowiska prezydenta Universytetu Harvarda po rzekomo seksistowskiej uwadze wygłoszonej w 2005 roku oraz Włodzimierz Cimoszewicz zaliczający polityczny upadek po nieempatycznej wypowiedzi w sprawie powodzian 1997 roku).

Bardziej aktualny przypadek to oczywiście szczepienia. W Prima Aprilis gdzieś w sieci pojawiła się informacja, jakoby portal Facebook miał blokować fanpejdże organizacji antyszczepionkowych, wywołując tym radość wielu (w tym mojej żony) i mój sceptycyzm. Ponownie, gdy zabronimy idiotom zachowywania się w sposób idiotyczny, nie zmienimy ich poglądów, a jedynie sprawimy, że trudniej będzie ich rozpoznać w „tłumie”.

Oczywiście cienka jest granica między personifikowaniem czystej głupoty a wywieraniem szkodliwego wpływu na otoczenie, czego antyszczepionkowa histeria może stać się dowodem (a może już nim jest). Niestety niektóre głupie idee przepoczwarzają się czasem w wierzenia mainstreamowe – sztandarowym przykładem jest tutaj teoria antropogenicznego globalnego ocieplenia. Mechanizm tej transmutacji to temat na osobną notkę.

Moja obserwacja jest następująca. Jeśli chodzi o proste problemy, niewymagające wielkiej pracy umysłowej, większość ma z reguły rację. Praktycznie cała populacja zgodzi się, że wynik działania 2 + 2 to 4. Proporcje zmieniają się, gdy chodzi o rozwiązywanie problemów złożonych, wymagających intelektualnego przetworzenia. Tutaj mniejszość ma z reguły rację. W systemie demokratycznym, z pozycji mniejszościowych nie poradzimy sobie ze zwalczaniem mitów, które przeniknęły do mainstreamu. W moich rozważaniach chodzi jednak dzisiaj o tę pierwszą kategorię spraw – prostych i nieskomplikowanych. Nie należy piętnować ani karać tych, którzy głoszą oderwane od rzeczywistości teorie. Doceńmy wolność słowa i korzyści jakie ze sobą niesie. Chciejmy też dostrzec osoby, które pełnią w Polsce rolę modelowe, jak Piotr Ikonowicz (modelowy „lewicowiec”), Janusz Korwin-Mikke (modelowy libertarianin) czy Tomasz Terlikowski (modelowy katolik rzymski). W świecie bardzo „zamazanych” wartości, chwiejnych postaw i braku konsekwencji w wyznawanych poglądach, takie niewzruszone punkty odniesienia są bardzo pożyteczne.

Co jest najtrudniejsze przy zakładaniu firmy?

09 Wtorek Lip 2013

Posted by Marcin Senderski in Ogólne, Przedsiębiorstwo

≈ Dodaj komentarz

Tagi

aktywna sprzedaż, orange, plus gsm, ptk centertel, sprzedaż telefoniczna, telefonia komórkowa, telemarketing, własna firma, zakładanie firmy

Parę dni temu założyłem działalność gospodarczą i w związku z tym kilka subiektywnych refleksji na temat jednego z elementów towarzyszących temu wydarzeniu. Od razu zaznaczam, że notka nie będzie tym, na co się zapowiada.

Wielu potencjalnych przedsiębiorców przeraża ogrom papierkowej roboty, jaką trzeba wykonać, i mierzi konieczność wędrówki przez biurokratyczne piekło. Ruch Palikota zaproponował nawet, by umożliwić obywatelom zakładanie działalności gospodarczej na próbę. Nie wiem, czy firma w wersji light jest rozwiązaniem bolączek polskiej przedsiębiorczości i sposobem na poprawę jej prężności, ale być może są gorsze zjawiska niż urzędnicza niedołężność. Tej hipotezy będę dowodzić.

Przekonałem się bowiem ostatnio, że czasami gorzej niż ze zbiurokratyzowanym front officem państwa polskiego jest się porozumieć z sektorem prywatnym, a konkretnie z operatorami telefonii komórkowej. Cały proces kupowania telefonu „na firmę” zaczął się w moim przypadku 16 czerwca, a zakończył dopiero 5 lipca. Opiszę krok po kroku, jak to było.

Najpierw chciałem skorzystać z szeroko reklamowanej taryfy „Oba ma” w Plusie. Złożyłem odpowiednie zamówienie w sklepie internetowym, przesłałem wszystkie wymagane dokumenty rejestracyjne firmy i czekałem. Po dwóch dniach na moją skrzynkę trafiło około dziesięciu mejli. Zawierały one wszystkie możliwe statusy mojego zlecenia. Ostatni z nich pozwalał na wysnucie wniosku, jakoby moje zamówienie zostało anulowane. Adnotacja głosiła, że to z powodu błędu technicznego. Niezrażony, złożyłem zamówienie ponownie. Byłem zdeterminowany, bo upatrzyłem sobie całkiem fajny numer telefonu, który dobrze prezentowałby się na stronie internetowej firmy. Historia jednak powtórzyła się, zamówienie zostało odrzucone z uwagi na jakiś obiektywny błąd. Tym razem skontaktowałem się z biurem obsługi klienta i poprosiłem o wyjaśnienie. Okazało się, że ów „błąd” wynika z faktu, że moja działalność gospodarcza rusza dopiero 2 lipca i nie mogę skorzystać z oferty dla firm już w okolicach 20 czerwca. Smutne. Zapytałem w takim razie, czy mogę zarezerwować wybrany przez siebie numer do 2 lipca. Konsultant stwierdził, że jest to absolutnie niewykonalne.

Ponieważ naprawdę zależało mi na owym numerze, a taryfy Plusa wydawały mi się najkorzystniejsze, podjąłem jeszcze jedną próbę. Zakupiłem telefon w taryfie dla klienta indywidualnego, z intencją by po formalnym rozpoczęciu działalności gospodarczej, dokonać cesji umowy na firmę. To ci dopiero diabelski zamiar. W tym scenariuszu osiągnąłem już większy sukces. Kurier przyjechał, a ja już poczułem zapach nowiutkiego telefonu wydobywający się z wnętrza kartonowego pudełka. Niestety, nie dane mi było już teraz dostąpić ulgi z zakończonego żmudnego procesu podpisania umowy z operatorem. Po sprawdzeniu moich dokumentów, kurier stwierdził, że nie wyda mi telefonu, bo adres z dowodu osobistego nie zgadza się z adresem zamieszkania, jaki podałem w formularzu zamówienia. Jakże ma się zgadzać, skoro adres zamieszkania (o który proszono mnie w formularzu) nie jest tożsamy z adresem zameldowania (który widnieje na dowodach osobistych)? Nie protestowałem zbyt zaciekle, bo cóż winny kurier.

Po odjeździe kuriera nikt z Plusa nie skontaktował się ze mną przez kilka dni, choćby po to by dokonać korekty danych i kontynuować realizację zamówienia. Sam zatem z własnej inicjatywy skontaktowałem się ponownie z biurem obsługi klienta z pytaniem, czy w mojej sprawie coś się dzieje. Nie otrzymałem wszak również żadnej informacji o definitywnym zamknięciu transakcji. W odpowiedzi, 27 czerwca otrzymałem mejla w brzmieniu: „Z informacji, które uzyskałem w firmie kurierskiej wynika, że kurier próbował doręczyć przesyłkę, natomiast Państwo odmówili jej przyjęcia”. Ręce mi opadły. Nie czekając na dalsze wyrzuty, od razu przyznałem się konsultantowi, że nie tylko odmówiłem przyjęcia przesyłki, ale też pobiłem kuriera, znieważyłem go werbalnie i usiłowałem dokonać kradzieży telefonu połączonej z rozbojem. Później w ciągu dnia nadeszła kolejna wiadomość: „Chciałbym poinformować, że w sprawie braku doręczenia przesyłki wysłałem interwencję do firmy kurierskiej w drodze reklamacji. Proszę oczekiwać na kontakt”. Od tego czasu brak jakiegokolwiek kontaktu.

Tyle o Plusie. Ale to dopiero połowa drogi. Przygnieciony niepowodzeniami, zwróciłem się do Orange, sądząc, że uda mi się tam coś wywalczyć. Próbowałem skorzystać z oferty łączonej Orange (telefon komórkowy + internet mobilny) w sklepie internetowym, ale okazało się to dosyć skomplikowane. Platforma sprzedażowa sugeruje w takich wypadkach rozmowę z konsultantem telefonicznym. Co też uczyniłem. Bardzo miła pani konsultantka zoptymalizowała ofertę pod moje potrzeby i poddała pod rozwagę kilka pomysłów. Miała zadzwonić nazajutrz przed południem – wtedy mieliśmy dokonać finalizacji zamówienia. Zadzwoniła nazajutrz, ale po południu. Jadłem obiad, więc poprosiłem o telefon za 15 minut. Minęła godzina i 15 minut, a odzewu brak, więc zdecydowałem się na samotną szarżę i sam zadzwoniłem do biura obsługi klienta. Było mi trochę  przykro, że pani nie dostanie swojej prowizji, ale dość szybko przyjdzie mi pozbyć się jakichkolwiek wyrzutów sumienia. Tym razem zostałem połączony z panem, któremu przedstawiłem wszystkie moje wymagania. Stwierdził, że pracuje dziś do 14:00, ale powinien się ze wszystkim wyrobić, a w najgorszym razie dokończy realizację mojego zamówienia następnego dnia rano. Poprosił o przesłanie dokumentów firmy na swoją skrzynkę pocztową, co też niezwłocznie uczyniłem. Aż po dziś dzień brak jakiegokolwiek kontaktu…

Byłem bliski stanu jak na obrazku:

shut-up-and-take-my-money

Albo kulturalniej:

shut-up-and-take-my-money-philip-j-fry-futurama-zamknij-sie-bierz-moje-pieniadze-mem-joseph-ducreux

Ale to oczywiście jeszcze nie finał nieszczęść. Nie mogąc zrealizować swojej potrzeby ani online, ani za pośrednictwem konsultanta telefonicznego (gdzie się podziało to charakterystyczne dla nich parcie na prowizje?), wybrałem się do salonu Orange. Niestety, wybrałem salon w CH Blue City, gdzie korek był co prawda optycznie nieduży, ale i rotacja niezbyt płynna. Mimo godzinnego oczekiwania, kolejka nie posunęła się do przodu i zrezygnowałem z dalszego marnotrawienia czasu w ten sposób. W późniejszych godzinach wybrałem się do położonego vis-à-vis salonu w CH Reduta. Byłem bardzo zdziwiony, bo kolejki w ogóle nie było. Szybko okazało się, co jest tego przyczyną – zepsuł się system transakcyjny i panie w salonie de facto nie pracowały. Ale – okazało się – nic straconego. Tablet jest na magazynie, telefon sprowadzimy na wtorek (był piątek). „Zadzwonimy do pana w poniedziałek z potwierdzeniem” – mówili. Ucieszyłem się, że wreszcie ktoś mnie wysłuchał.

Myślicie pewnie, że to koniec? Że w poniedziałek zadzwoniła do mnie pani z salonu z informacją, że telefon i umowa będą czekać na mnie we wtorek o 10:00? Nic z tych rzeczy. Wręcz przeciwnie. W ciągu tygodnia, to ja dwa razy dzwoniłem do salonu i dwa razy upominałem się o jakąś informację. Okazało się, że muszę czekać, bo telefon jaki sobie zażyczyłem (BlackBerry Bold 9790) jest tak rzadkim okazem w naszym kraju, że sprowadzenie go graniczy z cudem. „Ale staramy się, szukamy, na pewno go zdobędziemy” – tłumaczyli, przekonując, że kierowniczka salonu osobiście trzyma nad tymi poszukiwaniami pieczę.

W czwartek moja cierpliwość była na wyczerpaniu. Postanowiłem zawstydzić salon w CH Reduta i udowodnić, że BlackBerry wcale nie jest jakimś białym krukiem. Skoro do salonu w CH Blue City nie można dostać się normalną drogą ze względu na kolejkę, to może można się chociaż dodzwonić? Zadzwonię i zapytam, czy mają sprzęt, który mnie interesuje. Niestety, przez cały czwartek, mimo kilkudziesięciu prób, nie udało mi się dodzwonić do salonu. Telefon albo był zajęty (rzadziej), albo nikt nie podnosił słuchawki (częściej).

Zrezygnowany, zacząłem przeglądać oferty T-Mobile i Playa, zastanawiając się, gdzie tym razem ulokować swoje uczucia, w myśl zasady, że do trzech razy sztuka. W piątek rano tknęło mnie jednak, żeby jeszcze raz spróbować wykręcić numer do salonu w CH Blue City. Tym razem udało się i już za pierwszym razem ktoś odebrał.

– Czy macie na stanie BlackBerry Bold 9790?

– Tak, oczywiście, jest kilka sztuk.

– A tablet Alcatel One Touch Evo 7?

– Tak, została jeszcze jedna sztuka.

– Czy mogę przyjść na 14:00, bez kolejki?

– Jasne, nie ma problemu.

Przyszedłem, rzeczywiście bez kolejki. Obsłużyła mnie pani Katarzyna, szybko i sprawnie, mimo jakichś tam problemów formalnych. Dzięki niej, złe wrażenie zostało przynajmniej częściowo zatarte.

Kontaktu z salonu w CH Reduta nie ma po dziś dzień. Jak się okazuje, przejście przez ulicę do kolegów z salonu obok, którzy mieli u siebie kilka sztuk tego „niezwykle rzadkiego telefonu”, o jaki prosiłem, było zbyt dużym wysiłkiem dla tej załogi. Trudno mi także zrozumieć – odnosząc się już do dwóch konsultantów telefonicznych, którzy nie potrafili mi sprzedać żadnej oferty – dlaczego pracownicy front office’u nie mają ciągu na prowizje. Orange naprawdę tak słabo płaci, że nie kalkuluje się starać? W moim przypadku nie trzeba było nawet specjalnie się wysilać, by cokolwiek sprzedać… Dziwny nam czas nastał.

A do napisania tej notki zainspirowali mnie częściowo Piotr Miączyński i Leszek Kostrzewski poprzez swój artykuł. Dokładam się więc do bazy wiedzy o polskich sprzedawcach.

Pochwała prokrastynacji

28 Czwartek Lu 2013

Posted by Marcin Senderski in Ogólne, Prywatne

≈ 1 komentarz

Tagi

choroba studentów, deadline, efektywność, planowanie pracy, prokrastynacja, zarządzanie czasem

Z pewnością jako dzieci byliśmy uczeni trzech rzeczy: systematycznej nauki, nieodkładania ważnych rzeczy na ostatnią chwilę i formułki „najpierw obowiązki, potem przyjemności”.

Muszę powiedzieć, że nie sprawdzają mi się za bardzo w praktyce te życiowe mądrości. Owszem, często jest tak, że jako ludzie zabiegani wiele rzeczy robimy na ostatnią chwilę. Ale na pewno każdemu zdarzyło się parę razy, że czekanie do ostatniej chwili z wykonaniem jakiejś niezbyt atrakcyjnej czynności było wyborem, a nie przymusem. Wszak prokrastynacja nie bez przyczyny zwana jest „chorobą studentów”. Ale czy to na pewno takie zdradzieckie schorzenie?

Procrastination

Pamiętam, że raz w nieco luźniejszym okresie, jedyną rzeczą, jaka wisiała mi nad głową, była jakaś prezentacja na zajęcia. Miałem dwa tygodnie. Zasadniczo, zrobienie tej prezentacji nie powinno zająć więcej niż 2-3 dni. Jak myślicie, ile czasu nad nią spędziłem? Dobra odpowiedź: dwa tygodnie. Bardzo mnie to zirytowało i od tamtego czasu staram się w miarę możliwości maksymalnie przeciągać moment rozpoczęcia pracy nad zadaniami, które nie wydają się nadmiernie skomplikowane. Oczywiście, takie podejście działa wyłącznie wówczas, gdy istnieje jakiś odgórnie narzucony deadline. W przeciwnym wypadku, realizację dowolnej czynności można odkładać na dowolnie nieokreśloną przyszłość.

Z tą moją powyższą konstatacją nierozerwalnie związana jest mantra „najpierw obowiązki, potem przyjemności”. Otóż, jeśli byłoby tak, że na pracę jesteśmy w stanie poświęcić dowolnie dużo czasu (przypadek mojej prezentacji, nad którą ślęczałem dwa długie tygodnie), zabrakłoby nam czasu na relaks. Właściwa kolejność powinna być zatem w moim przypadku odwrotna. Najpierw powinienem przez półtora tygodnia w pełni świadomie odpoczywać, czytać książki, na których przeczytanie zawsze brakowało mi czasu, posegregować znaczki w klaserach, albo porządnie się wyspać, a potem przez kilka dni harować nad PowerPointem.

Przedkładanie przyjemności nad pracę i rozmyślne wykonywanie ważnych rzeczy tuż przed deadlinem jest ryzykowne. Nie zawsze warto iść tą drogą. Zdarzają się w życiu nieprzewidziane wypadki, zdarza się przekroczenie deadline’u o kilkanaście minut czy kilka godzin. Mimo wszystko, mam przeczucie, że generalnie warto próbować przełamać stereotyp o supremacji systematycznej pracy. Jest to podejście pragmatyczne dopóty, dopóki nie cierpi na tym jakość wykonanej pracy i cel, który zamierzamy osiągnąć.

WOŚP: dialog wewnętrzny

19 Sobota Sty 2013

Posted by Marcin Senderski in Ogólne

≈ 1 komentarz

Tagi

dobroczynność, działalność charytatywna, filantropia, Jerzy Owsiak, Jurek Owsiak, pomoc potrzebującym, społeczeństwo obywatelskie, Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy, WOŚP

Co z tym WOŚP-em?

Z WOŚP-em nic szczególnego, to oddolna inicjatywa społeczna, jakich wiele w całym kraju. Problem leży gdzie indziej.

To jest jakiś problem?

Jest. WOŚP tak, a nie inaczej usytuowany w dzisiejszej rzeczywistości społecznej – bardziej szkodzi niż pomaga. Po pierwsze, zamieszanie medialne jest nieproporcjonalne do wagi tego wydarzenia, i tu winne są media; a po drugie, Orkiestra rozleniwia i upupia Polaków. Jak podaje Stowarzyszenie Klon/Jawor, wrzucenie paru groszy do puszki WOŚP-u to dla 40 proc. Polaków jedyna działalność charytatywna w ciągu roku. To przerażające. Jeśli nie liczyć WOŚP-u, tylko 2 proc. Polaków przekazało w 2012 roku jakiekolwiek pieniądze na organizacje zajmujące się ochroną zdrowia.

Gdyby nie WOŚP, nie pomagaliby w ogóle…

Może. A może nie? WOŚP utrwala pewien polski stereotyp. Jesteśmy narodem miłującym zrywy, kochamy je. Jednorazowe akcje, szczytne – oczywiście – cele, ale z głów bardzo szybko wyparowują nam te ideały. Uczestnicząc w WOŚP poprawiamy swoje samopoczucie, obnosimy się z naklejkami w kształcie serduszka, po to by przez następne dwanaście miesięcy zupełnie zapomnieć o pomocy bliźnim. To jak dzień kobiet w Rosji Radzieckiej: 8 marca kwiaty, a przez cały rok awantury w domu. Tak nie zrodzi się u nas kultura filantropii. Tymczasem, sam WOŚP jest dosyć monotematyczny (w tym roku akurat dwutematyczny). Potrzeb jest więcej niż chore dzieci: są dzieci zdrowe z rodzin patologicznych, z obszarów wiejskich, niepełnosprawni, bezdomni, uzależnieni, ofiary przemocy domowej, trudna młodzież, ośrodki edukacyjne, domy kultury. Niestety, nie są to tematy, które wzruszają tłumy. Nie pomyślałeś, że WOŚP monopolizuje obszar dobroczynności w Polsce, wypiera inne jej formy i cele? Taka monokultura mnie osobiście się nie podoba.

A „jeden procent”?

O, przepraszam. Jest jeden procent odpisu podatkowego, z którego chętnie korzystamy. Ale to nie są nasze pieniądze. Gdybyśmy ich nie przekazali na rzecz organizacji pożytku publicznego (OPP), zgarnęłoby je państwo. Więc tu nie ma się czym chlubić. To tak jakby dać kotu jedzenie, którego wcześniej nie zjadł pies. Zresztą „jeden procent” to też element prawny bardzo rozleniwiający społeczeństwo. Ostatnie lata wykazały, że wokół programu narosły liczne patologie, związane głównie z bardzo wysokimi kosztami pozyskania odpisów przez niektóre OPP, a także wysoką koncentracją beneficjentów.

Wróćmy do WOŚP-u. Dlaczego obwiniasz media?

To oczywiste, poświęcają temu tematowi niewspółmiernie dużo czasu w stosunku do jego wagi i do wartości, jaką przynosi nam wszystkim WOŚP. Przez jakieś dwa tygodnie stycznia, jedyny sposób na ucieczkę przed informacjami o WOŚP to chyba włączenie Radia Maryja. To jest plaga. Mama Madzi to było zjawisko jednorazowe, WOŚP jest pewnikiem co roku, jak Boże Narodzenie.

Prawie 60 mln zł (w 2011 roku, najnowsze dostępne sprawozdanie) to twoim zdaniem mało?

Do dzieci trafiły z tego jakieś 43 mln zł. Resztę pochłonęła organizacja. 43 mln zł to było wówczas około 0,07 proc. budżetu Narodowego Funduszu Zdrowia, który w 2011 roku wyniósł około 57 mld zł, ale w tym roku ta kwota wzrosła do 64,5 mld zł, więc udział WOŚP-u będzie pewnie jeszcze mniejszy. W każdym razie, mówimy o kwotach rzędu poniżej jednego promila.

Ale jest z tego konkretny sprzęt! Każdy, kto miał dziecko w szpitalu, to potwierdzi.

Wolałbym, żebyśmy poświęcili jeden dzień w roku na dyskusję o priorytetach służby zdrowia i bardziej efektywnym wykorzystaniu budżetu, niż na festyny. Byłoby to wydarzenie prawdziwie budujące społeczeństwo obywatelskie. Wszyscy płacimy podatki i mamy prawo do godnej opieki zdrowotnej, co wynika z konstytucji. Myślę, że oszczędności rzędu 0,07 proc. dałoby się w NFZ znaleźć w ciągu kilku godzin.

Kto niby miałby ich szukać? Obywatele?

Nikt nie mówił, że będzie łatwo. Niech to będzie dzień debaty, zgłaszania propozycji, pomysłów. Nie mówię, że WOŚP ma zniknąć. Niech zostanie, bo to jedna z bardziej udanych inicjatyw społecznych III RP! Ale jego ekspozycja powinna zdecydowanie zmaleć.

Trzymasz się tych 0,07 proc., ale będę drążył – jest z tego sprzęt, dlaczego tak przeszkadza szum wokół orkiestry?

Jeśli przyjmiemy, że cel uświęca środki, a lekarstwo nigdy nie jest gorsze od choroby, w porządku. Ale orkiestra nie przyczynia się do rozwoju, ale do regresu społeczeństwa obywatelskiego. Poza tym, nie wiem czy WOŚP dużo by stracił, gdyby nie trąbiono o nim przez całe dwa tygodnie stycznia. Moim zdaniem, Jerzy Owsiak zbudował sobie wizerunek (i model biznesowy), który pozwoli jego Orkiestrze przetrwać długie lata, nawet bez wsparcia kamer.

To, co mówisz, nie wynika przypadkiem z niechęci do samego Owsiaka?

Przegapiłem moment, w którym Jerzy Owsiak wszedł do establishmentu. Jeszcze kilka lat temu nie było tak gremialnych wyrazów poparcia. Mam wrażenie, że urósł do rangi marabuta albo papieża. Kto podniesie na niego głos, naraża się na kąśliwe riposty, lekceważenie albo inne gesty sygnalizujące obrzydzenie.

Boli cię to?

Nie wiem, uważam że są lepsze autorytety.

Na przykład?

W dziedzinie działalności charytatywnej? Janina Ochojska, Marek Kotański, a nawet Leszek Czarnecki czy Jerzy Starak – ci ostatni budują pozytywne wzorce dla innych miliarderów. Filantropia to zadanie dla najbogatszych, tych, którzy dysponują własnymi środkami. Ich powinniśmy cenić. A także każdego, kto bez rozgłosu, pokornie wykonuje swoją pracę, zmienia świat, wspiera najsłabszych. Ale ty, gdy dajesz jałmużnę, niechaj nie wie lewica twoja, co czyni prawica twoja (Mat 6, 3).

Owsiak być może zmienia społeczeństwo, inni tylko dają kasę.

Niech zmienia, nie bronię mu. Ale na razie rozbijamy się o wizerunek Orkiestry w mediach. Gdyby inna organizacja dostała takie wsparcie, myślę, że też zebrałaby niezgorsze datki.

To co wspierać, jeśli nie Owsiaka?

Jestem zwolennikiem dywersyfikacji w niemal każdej dziedzinie życia. Niech każdy decyduje za siebie, każdy ma inną wrażliwość społeczną i priorytety. Zadaniem społecznie zaangażowanych instytucji czy mediów powinno być promowanie postawy pomocniczości, ale nie wskazywanie palcem, która organizacja zasługuje na wsparcie w sposób szczególny.

← Older posts

Disclaimer

Wszelkie teksty zamieszczone na niniejszym blogu stanowią odzwierciedlenie wyłącznie moich prywatnych poglądów, myśli i opinii oraz nie są stanowiskiem żadnej instytucji lub organizacji, z którą jestem lub byłem związany zawodowo.

Wprowadź swój adres email, aby śledzić tego bloga i otrzymywać notyfikacje o nowych notkach.

Najnowsze wpisy

  • Evonomics and other miserable attempts to reinstate communism
  • Historia pewnego rewolucjonisty
  • Biedni Polacy patrzą na 500 złotych
  • Jak zostałem piwowarem domowym
  • MdM: jak zniszczyć dobry program

Archiwum

  • Grudzień 2016
  • Lipiec 2016
  • Luty 2016
  • Styczeń 2016
  • Październik 2015
  • Sierpień 2015
  • Czerwiec 2015
  • Maj 2015
  • Kwiecień 2015
  • Marzec 2015
  • Luty 2015
  • Styczeń 2015
  • Lipiec 2014
  • Maj 2014
  • Kwiecień 2014
  • Marzec 2014
  • Styczeń 2014
  • Listopad 2013
  • Lipiec 2013
  • Maj 2013
  • Kwiecień 2013
  • Luty 2013
  • Styczeń 2013
  • Grudzień 2012
  • Październik 2012
  • Sierpień 2012
  • Lipiec 2012
  • Czerwiec 2012
  • Kwiecień 2012
  • Marzec 2012
  • Luty 2012
  • Styczeń 2012
  • Grudzień 2011
  • Listopad 2011
  • Sierpień 2011
  • Lipiec 2011
  • Czerwiec 2011
  • Listopad 2010
  • Kwiecień 2010
  • Luty 2010
  • Grudzień 2009
  • Listopad 2009
  • Październik 2009
  • Wrzesień 2009
  • Czerwiec 2009

Blogroll

  • Adam Szostkiewicz
  • Cafe Hayek
  • David Friedman
  • Dział Zagraniczny
  • Edwin Bendyk
  • Freakonomics
  • Greg Mankiw
  • Henryka Bochniarz
  • High Book Value
  • Into Americas
  • Jacek Maliszewski
  • Jak oszczędzać pieniądze?
  • Jan Winiecki
  • Janusz Jankowiak
  • Leszek Jażdżewski
  • Maciej Samcik
  • Michał Stopka
  • Olgierd Rudak
  • Piotr Kuczyński
  • Robert Gwiazdowski
  • Scott Sumner
  • Stand-Up Economist
  • Steve Levitt
  • Tyler Cowen
  • Wykresologia

Moje linki

  • Akademia Leona Koźmińskiego
  • CAIA Association
  • Deloitte
  • Dom Spotkań z Historią
  • European University College Association
  • EUSTORY: History Network for Young Europeans
  • Fundacja im. Lesława A. Pagi
  • Fundacja Ośrodka KARTA
  • Genealodzy.pl
  • Generation Europe
  • Polskie Stowarzyszenie Piwowarów Domowych
  • Rada Reklamy
  • Szkoła Główna Handlowa
  • Wydział Nauk Ekonomicznych UW

Kategorie

  • English
  • Gospodarka
  • Historia
  • Kultura
  • Ogólne
  • Podróże
  • Polityka
  • Prywatne
  • Przedsiębiorstwo
  • Sport

Meta

  • Zarejestruj się
  • Zaloguj się
  • Kanał wpisów
  • Kanał komentarzy
  • WordPress.com

Polub na Facebooku

Polub na Facebooku

Profil LinkedIn

View Marcin  Senderski's profile on LinkedIn

MÓJ TWITTER

Moje Tweet'y

Statystyki

  • 14 177 wizyt

Najczęsciej klikane

  • Brak

Stwórz darmową stronę albo bloga na WordPress.com.

Prywatność i pliki cookies: Ta witryna wykorzystuje pliki cookies. Kontynuując przeglądanie tej witryny, zgadzasz się na ich użycie. Aby dowiedzieć się więcej, a także jak kontrolować pliki cookies, przejdź na tą stronę: Polityka cookies
  • Obserwuj Obserwujesz
    • Ekonomia po partyzancku
    • Already have a WordPress.com account? Log in now.
    • Ekonomia po partyzancku
    • Dostosuj
    • Obserwuj Obserwujesz
    • Zarejestruj się
    • Zaloguj się
    • Zgłoś nieodpowiednią treść
    • Zobacz witrynę w Czytniku
    • Zarządzaj subskrypcjami
    • Zwiń ten panel
 

Ładowanie komentarzy...