Tagi
Atatürk, etatyzm, islam, kemalizm, laickość, nacjonalizm, padyszach, populizm, republikanizm, rewolucja, sekularyzacja, sułtanat, Turcja
W 2005 roku, gdy w debacie przed wyborami prezydenckimi zmierzyli się Lech Kaczyński i Donald Tusk, dziennikarz prowadzący zadał kandydatom pytanie o ich największy autorytet. Jeden po drugim skwapliwie odpowiedzieli, że Józef Piłsudski. Mało oryginalnie, ale bezpiecznie.
Gdybym ja miał wskazać polityka, który dokonał największej pozytywnej przemiany w swoim kraju, wybór mógłby być tylko jeden. Mimo zasług Ronalda Reagana, Margaret Thatcher, Konrada Adenauera, to nie oni byliby moim wyborem. Także żaden z mniej znanych, ale odważnych i zdolnych do zmiany polityków: Lee Kuan Yew, Seretse Khama, José Figueres Ferrer czy Augusto Pinochet lub Park Chung-hee, choć mniemam, że część z wymienionych niekoniecznie życzyłaby sobie znaleźć się w gronie uzupełnionym przez dwóch ostatnich. Każdy z nich wykorzystał w swojej karierze wiązkę kilku czynników, których wybitna osobowość była tylko dopełnieniem. Te czynniki to wykorzystanie najlepszych cech swojego narodu, stworzenie spójnego, konsekwentnie realizowanego i opartego o ideologię programu (więcej o znaczeniu ideologii pisałem tutaj) oraz dopasowanie prowadzonej polityki do aktualnego kontekstu społecznego i gospodarczego.
Ojciec-założyciel
Kimś, kto wykazał się największą charyzmą i wizją był Mustafa Kemal Pasza (1881-1938), po 1934 roku noszący nazwisko Kemal Atatürk, twórca i pierwszy prezydent Republiki Turcji.
Na polskim rynku wydawniczym wznowiono niedawno biografię tego wielkiego wodza i polityka, autorstwa Jerzego S. Łątki. Na jej pierwszych stronach przywołany jest cytat z Alfreda Brocharda:
Bez Napoleona i de Gaulle’a istniałaby dalej Francja, bez Washingtona z pewnością powstałyby Stany Zjednoczone. Jest mniej pewne, czy bez Lenina mógłby zaistnieć Związek Radziecki, ale nie ma wątpliwości, że bez Atatürka nie byłoby Turcji.
Nie lubię apologii, hagiografii i kultu jednostki, ale w tym jednym przypadku muszę się „złamać”. Żaden nowożytny mąż stanu nie stał się obiektem równie szczerego kultu co Atatürk. Doszedł on do władzy nie tylko ze względu na swoje wyjątkowe talenty i ciężką pracę, a także niesamowity mariaż konsekwencji (przejawianej później głównie w polityce wewnętrznej) i elastyczności (w polityce zagranicznej). Stała za nim również sława bohatera, którym stał się na polu bitwy. Jako osmański pułkownik zwyciężył na wzgórzach Anafarta, wpędzając w traumę całe pokolenia bezwarunkowo wiernych, do tamtej chwili, brytyjskiej koronie żołnierzy Australii i Nowej Zelandii. Następnie pokonał Greków nad Sakaryą, co zapewniło jego państwu przetrwanie, a jemu samemu stopień marszałka Turcji. W glorii ghaziego (zwycięzcy w świętej wojnie) mógł sobie pozwolić na więcej. Nie stał się jednak kolejnym awanturniczym watażką, który marnuje swój los na loterii. Swoją sławę przekuł w wymierny, racjonalny plan. Mógł ogłosić się nowym padyszachem, założyć dynastię i sformować harem – nie wzbudziłoby to wówczas nad Bosforem wielkich kontrowersji.
Nie wbijajmy się w pychę z powodu zwycięstw wojennych – mówił w 1923 roku. – Przygotowujmy się raczej do nowych zwycięstw nauki i gospodarki.
Dodawał: Dwóch jest zdobywców – miecz i pług, ale pierwszy zawsze jest zwyciężany przez drugi.
W setną rocznicę urodzin reformatora UNESCO ogłosiło 1981 rok rokiem Atatürka, uzasadniając:
Wiedząc, że był to wyjątkowy reformator we wszystkich dziedzinach należących do kompetencji UNESCO; uznając w szczególności, że był on liderem pierwszej walki przeciwko kolonializmowi i imperializmowi; przypominając, że był on nadzwyczajnym promotorem idei zrozumienia i trwałego pokoju między narodami na świecie i że całe swoje życie pracował on na rzecz rozwoju harmonii i współpracy między narodami, bez względu na kolor skóry, religię i rasę; [UNESCO pomoże w] zapoznaniu świata z różnymi aspektami osobowości i czynami Atatürka, których celem było promowanie pokoju na świecie, międzynarodowego zrozumienia i poszanowania praw człowieka.
W związku z coraz bardziej zasmucającymi wieściami znad Bosforu (łamanie praw człowieka, kryzys państwa prawa, dyskryminacja kobiet, renesans fundamentalizmu islamskiego, więzienie dziennikarzy) trzeba zadać sobie pytanie, czy dziedzictwo geniuszu Atatürka bezpowrotnie przeminęło. Czy jego pomysł na nowoczesne państwo właśnie się wyczerpał? Nawet jeśli tak, to jak na standardy polityki, jego spuścizna okazała się już i tak nad wyraz trwała. Dlatego chciałbym w swoim artykule przybliżyć sylwetkę tego reformatora i zastanowić się nad tym, co w Turcji (a może gdzieś zgoła indziej?) poszło nie tak.
Dziedzictwo
29 października 1923 roku upadło Imperium Osmańskie. W jego miejsce powstała Republika Turcji, z Mustafą Kemalem (wówczas jeszcze bez nazwiska, ale ze względu na zachowanie czytelności wywodu będę konsekwentnie nazywał go w całym tekście Atatürkiem) jako pierwszym prezydentem. I nie była to kosmetyczna zmiana szyldu.
Adam Krzemiński w 2006 roku pisał w „Polityce”:
[Atatürk] rozpoczął forsowną westernizację kraju, która była bardziej drastyczna i radykalna niż reformy Piotra I w Rosji. Car na początku XVIII wieku obcinał bojarom brody, zreformował cerkiew, ściągnął zachodnich ekspertów, założył uczelnie, ale jednak nie zerwał więzów duchowych z rosyjską przeszłością.
oraz
Tradycyjne prawo islamskie, szariat, zostało zastąpione kopią zachodnich kodeksów. Konstytucję ściągnięto ze Szwajcarii, prawo gospodarcze z Niemiec, administracyjne z Włoch itd.
Wszystko, czym dzisiaj jest Turcja, zawdzięczać może Atatürkowi. Alfabet łaciński, kalendarz gregoriański, nazwiska, praktyczną likwidację analfabetyzmu (zbijał go z poziomu 80 proc.), nową stolicę, świeckie prawodawstwo na wzór zachodnioeuropejski w miejsce szariatu, równouprawnienie kobiet („Jestem przekonany, że korzystanie z praw społecznych i politycznych przez kobiety jest niezbędne do szczęścia i dumy ludzkości” – mówił prezydent w 1935 roku), a przede wszystkim laickość państwa. Atatürk stworzył nowe, świeckie elity, które skutecznie odparły neoosmańskie sentymenty.

Po wyborach w 1935 roku: pierwsze 18 parlamentarzystek w historii Turcji. Źródło grafiki: dailysabah.com
Choć większość z tych osiągnięć może brzmieć banalnie, należy mieć na uwadzę, jak wielkiego wroga miał Atatürk w tradycji. Łątka przytacza obserwacje poczynione podczas jednego z rautów przez polskiego dyplomatę, przebywającego w latach dwudziestych w Ankarze – Władysława Günther-Schwarzburga:
W jednej części sali pod obszernym balkonem siedziało pod nim na ziemi, w zbitej gromadzie, ze sto a może więcej Turczynek, które stopiły się w jedną bezkształtną masę zmuszone do przyjścia na bal, zastygłe w przerażeniu. Z gromady wydobywało się tylko ich zbiorowe spojrzenie, zawstydzone aż do bólu poniżeniem tańczących mężów i synów. Uzmysłowiłem sobie, że tak patrzyłaby na mnie moja matka, gdybym nago i publicznie wyprawiał z czyjegoś rozkazu jakieś błazeństwa.
Nie można powiedzieć, że Osmania była krajem barbarzyńskim albo niecywilizowanym. Było to mocarstwo na swój sposób zrównoważone, oparte na islamie, ale też kosmopolityzmie. Narodowość miała drugorzędne znaczenie, a określenie „Turek” traktowane było wręcz jako inwektywa. Z tej otwartości tłumnie korzystali na przykład polscy uchodźcy, szukający w Azji Mniejszej – z powodzeniem – schronienia w XIX wieku. Po konwersji na islam, wielu z nich dostąpiło przy Wysokiej Porcie licznych zaszczytów (np. Wojciech Bobowski, Konstanty Borzęcki, Tadeusz Gasztowtt). Nie była to jednak cywilizacja zdolna do rozkwitu, przede wszystkim gospodarczego, w epoce nowożytnej. Car Mikołaj I nazwał nawet Osmanię „chorym człowiekiem Europy”. Atatürk sięgnął po niewykorzystane zasoby (równouprawnienie kobiet, odzyskanie majątku narodowego, import technologii) i uwolnił ludność od krępujących więzów tradycyjnej religii.
Atatürk wyrósł z pokolenia młodoturków, aktywnego w latach 1908-1918. Jednak jak pisze Łątka, „rozpaczliwą troską wszystkich młodotureckich frakcji było przetrwanie zagrożonego Imperium”. Bohater spod Anafarty uwalnia się z tych powrozów. Wie, że osmańskie ideały są stracone. Tworzy zręby własnej wizji państwa.
Doktryna kemalizmu opierała się na sześciu filarach (tzw. strzałach), które tworzyły: republikanizm, sekularyzacja, nacjonalizm (miał zastąpić islam w roli czynnika jednoczącego i państwotwórczego), populizm, rewolucjonizm i etatyzm. Te cztery ostatnie hasła nie za bardzo przemawiają do serca liberała, ale musimy umieścić te postulaty w kontekście Turcji lat dwudziestych ubiegłego wieku, kraju wyalienowanego, upokorzonego traktatem z Sèvres i mającego przed sobą wyboistą drogę ku nowoczesnej Europie. Pamiętajmy, że okres jego rządów przypadł na czas ekspansji wielkich totalitaryzmów, a Turcji daleko było do statusu niezależnego mocarstwa. Atatürk wykazywał jednak dyplomatyczną zręczność. Mimo zażyłych relacji gospodarczych zarówno z Rosją Radziecką (rosyjska ambasada była pierwszą, jaka powstała na terytorium powojennej Turcji, ale też Turcja była pierwszym krajem, z którym Rosja Radziecka ustanowiła przyjazne stosunki), jak i z Włochami, prezydent jednoznacznie zwalczał ideologię komunistyczną i faszystowską. Szczególnie brutalnie rozprawił się z turecką partią komunistyczną.
Republikanizm i sekularyzacja
Republikanizm i sekularyzacja to dwa najważniejsze filary. Atatürk jednym pociągnięciem zlikwidował absolutystycznego monarchę i kalifa („islamskiego papieża”), którym był w jednej osobie padyszach (w Polsce często mylnie nazywany sułtanem). W miejsce monarchii utworzył – jeszcze wówczas niedemokratyczny – republikański system. Za rządów jego następcy na fotelu prezydenckim i najbliższego przyjaciela, İsmeta İnönü (1938-1950), w Turcji nadal legalna była tylko jedna partia (Cumhuriyet Halk Partisi, czyli Republikańska Partia Ludowa). Mimo to, Atatürk był przekonany, że po osiągnięciu stabilizacji kraj powinien dążyć ku pluralizmowi i demokracji. Tak też się stało. Tuż po II wojnie światowej zaczęły legalnie powstawać partie opozycyjne.
Z sekularyzacją szło trudniej, ale Atatürkowi nie brakowało determinacji. Po wspomnianym zniesieniu kalifatu (1924), zlikwidowano szkoły religijne (1925), a islam przestał być religią państwową (1928). Tytuły religijne zniknęły w 1934 roku. Wartym podkreślenia jest, że choć neutralna światopoglądowo, republika zachowała urząd ministerialny (Diyanet İşleri Başkanlığı, zwany potocznie Diyanet) dla kontroli czystości islamu sunnickiego i zarządzania prawie 80 tys. meczetów rozsianych po kraju. Po dzień dzisiejszy sunniccy duchowni są w Turcji wynagradzani z kasy państwa. Przed wojną nie był to żaden ewenement – w Polsce, choć zdecydowanie nieświeckiej, istniało Ministerstwo Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego, a księżą, rabini i imami byli na pasku płac II Rzeczypospolitej. Z czasem w Turcji znaczenie Diyanetu zaczęło wymykać się spod kontroli, a obecnie (pozwolę sobie tutaj na dygresję „z przyszłości”) jest on karykaturą samego siebie sprzed jeszcze kilkunastu lat. W tym roku instytucja dysponuje budżetem blisko 2,5 mld USD – to więcej niż 12 z 21 ministerstw w obecnym rządzie Binaliego Yıldırıma. Jej budżet w czasie rządów AKP (założonej w 2001 roku Partii Sprawiedliwości i Rozwoju) wzrósł czterokrotnie. Nikt już nie ma wątpliwości, że Diyanet, który w zamyśle miał zajmować się administracją i nadzorem nad instytucjami religijnymi, przepoczwarzył się w przybudówkę AKP, wydającą fatwy na polityczne zamówienie.
Nacjonalizm
Atatürk był nacjonalistą, ale nie w dzisiejszym rozumieniu tego terminu. Nacjonalizm traktował instrumentalnie, jako ideę mniej destrukcyjną od religii, która pozwalałaby wypełnić pustkę po tej drugiej. Należy wziąć też poprawkę na to, w jakim stanie psychologicznym znajdowali się mieszkańcy okupowanego Imperium po I wojnie światowej. Krzewienie nastrojów nacjonalistycznych było najskuteczniejszym posunięciem prowadzącym do scementowania ludności. Bartłomiej Derski definiuje kemalistowski nacjonalizm jako dążenie do zespolenia ideowego, kulturowego i tożsamościowego obywateli Turcji, co miało być podstawą jednolitego społeczeństwa, w którym nie będą odznaczać się różnice religijne, światopoglądowe i etniczne. De facto, kemalistowski nacjonalizm był w pewnym sensie minimalistyczny i samoograniczający się, bardziej niż wrogi i ekspansywny. To wyraźnie odróżnia go od nacjonalistycznych koncepcji Hitlera czy Dmowskiego, opartych na ekspansji terytorialnej i asymilacji. Nawet Piłsudski nie zrezygnował ze swojego rodzinnego Wilna. Tymczasem, Mustafa Kemal nie podjął walki o Saloniki, w których się urodził i wychował, i które były największym ogniskiem działalności młodoturków. Łątka pisze o tym tak:
Wyrzekając się wszelkich imperialnych ambicji, wszelkich panturańskich, panosmańskich czy panmuzułmańskich tęsknot, [Atatürk] świadomie ograniczył aspiracje przyszłego państwa w zasadzie do narodowego terytorium.
Ze względu na wybiórcze uznawanie mniejszości przez tureckie statystyki, trudno oszacować ich udział w dzisiejszej Turcji. Co wiemy na pewno, to około 15-proc. udział Kurdów. „Problem” kurdyjski istniał już za czasów Atatürka, a kłopoty z tłumieniem powstań na wschodnich rubieżach kraju przyczyniły się do utrwalenia raczej dyktatorskiego, aniżeli demokratycznego charakteru sprawowania władzy w pierwszych dekadach republiki. Jeśli coś można zarzucić Ojcu Turków, to właśnie fakt, że w swym nieokiełznanym nacjonalistycznym zapale (Atatürk potrafił całymi nocami nadzorować poetów dokonujących tłumaczeń poezji z arabskiego na turecki) nie zdołał obłaskawić narodu kurdyjskiego i wykorzystać go w budowie nowej republiki.

Atatürk publicznie naucza nowego alfabetu (1928 rok). Źródło fotografii: https://en.wikipedia.org/wiki/File:Ataturk-September_20,_1928.jpg
Populizm i rewolucjonizm
Kemalistowski populizm nie miał wiele wspólnego z jego dzisiejszą definicją – nie polegał oczywiście na schlebianiu najniższym instynktom społeczeństwa. Wówczas rozumiany był jako egalitarna solidarność narodowa, gdzie interesy narodu przedkładano ponad interesy poszczególnych klas społecznych. Podobnie rzecz ma się z rewolucjonizmem – dziś nazwalibyśmy to podejście reformizmem. Grabarz Imperium Osmańskiego wchodził w konflikty z tradycjonalistycznym społeczeństwem, wśród którego przyszło mu sprawować władzę. Co jednak znamienne, jego postać jest dziś otoczona czcią tak w samej Turcji, jak i krajach, które pozostały muzułmańskie. Wynika to ze statusu Atatürka jako ghaziego, czyli zwycięzcy świętej wojny (innych zresztą muzułmanie nie uznają).
Etatyzm
Co do etatyzmu, przynależał on nierozdzielnie do krajobrazu epoki, o czym częściowo pisałem także w kontekście Polski i Centralnego Okręgu Przemysłowego. Osmania, jako kraj zrujnowany okupacją i zapuszczony gospodarczo, musiała polegać na sile państwa w procesie wychodzenia z marazmu. Ponadto, należy pamiętać, że wraz z realizacją postulatu nacjonalizmu, w Turcji mniejszą rolę zaczął odgrywać żywioł historycznie bardzo aktywny w sferze przedsiębiorczości (przede wszystkim Żydzi i Ormianie). Rozwój ekonomiczny kraju spadł na barki Turków, którzy jako muzułmanie często uważali wojnę jako jedyne godne mężczyzny zajęcie, a przemysłem i handlem raczej pogardzali. Łątka cytuje prezydenta:
System etatyzmu stosowany w Turcji nie jest kopiowaniem czy zwykłym przeniesieniem idei, które rozwijali teoretycy socjalizmu od XIX wieku; nasz etatyzm przyjmuje za podstawę prywatną inicjatywę i osobiste uzdolnienia jednostek, ale jednocześnie, biorąc pod uwagę potrzeby wielkiego narodu i rozległego kraju oraz fakt, iż tak wiele jest jeszcze do zrobienia – opiera się na zasadzie, iż państwo musi być odpowiedzialne za gospodarkę narodową.
Gdybym z tego fascynującego życiorysu miał wyróżnić jedną specyficzną cechę, jaką kierował się Atatürk realizując swój zamysł polityczny, wymieniłbym zdolność do działania w cichości i tajemnicy. Pierwszy prezydent pieczołowicie dopracowywał swoje założenia programowe, cyzelował argumentację, budował sojusze, zanim choćby strzęp nowego projektu ujrzał światło dzienne. To prawda, szokował tym podwładnych. Miał jednak pełne przekonanie co do drogi jaką obrał dla swojego kraju. Niemal z dnia na dzień rozłożył na łopatki urząd kalifa. 25 sierpnia 1925 roku po raz pierwszy pojawił się publicznie w kapeluszu, a już 25 listopada wydał dekret uznający noszenie tradycyjnych fezów za przestępstwo kryminalne. Walka o kształt nowej republiki to była wojna manewrowa, którą Atatürk prowadził po mistrzowsku.
Co dalej z republiką i Turcją w Europie?
Cały czas zadaję sobie pytanie, a szczególnie po obejrzeniu filmu „Mustang”, czy kemalizm kiedykolwiek dotarł na peryferia republiki. Jeszcze raz odwołam się do Jerzego S. Łątki:
Oczywiście samo uchwalenie kodeksu cywilnego nie przekształciło Turcji w bliskowschodnią Szwajcarię. W miasteczkach i wsiach w pobliżu wielkich dróg i linii kolejowych nowe przepisy prawne (…) powoli wprowadzano w życie. Natomiast w wielu zapadłych wioskach życie rodzinne nadal regulowała wielowiekowa tradycja, dla której prawne przepisy nie stanowiły wielkiej przeszkody.
Dziś wybory wygrywa AKP i jej lider, Reccep Tayyip Erdoğan, prymitywny, bigoteryjny, ale też cyniczny islamista. Erdoğan próbuje wczuwać się w rolę drugiego Atatürka, nie ukrywając swoich autorytarnych zapędów (nijak nie pasujących jednak do standardów XXI wieku) oraz próbując upodobnić się fizycznie do Ojca Turków. Co najwyżej jest jednak skarlałą jego imitacją. Na Atatürka nikt w Turcji złego słowa nie powie (istnieje nawet ustawa surowo zabraniająca uchybiania jego czci), ale nie trzeba być zagnieżdżonym w Ankarze publicystycznym orłem, by dostrzec, że praktyka polityczna AKP rozmija się z kemalizmem jak blefujący pokerzysta z prawdą.
Niestety, Turcja nie jest jedynym przykładem stabilnego państwa demokratycznego w regionie, które ostatnimi czasy idzie pod prąd globalnego trendu laicyzacji. Także Izrael pod rządami Binjamina Netanjahu podąża niebezpieczną drogą naznaczoną przez religijny ekstremizm i nacjonalizm. To materiał na inną opowieść.
Idee Ojca Turków przez długi czas pozostawały jednak żywe. Turcja, pomna dramatycznych konsekwencji udziału w I wojnie światowej (Atatürk był przeciwnikiem zaangażowania militarnego Osmanii), stanowczo odmawiała każdej ze stron konfliktu uczestnictwa w II wojnie światowej. Jeśli chodzi o politykę wewnętrzną, czterokrotnie w obronie kemalistowskich ideałów stawała stworzona przez Atatürka armia. Było tak w 1960 (usunięty i stracony wówczas premier, Adnan Menderes, został po latach zrehabilitowany), 1971, 1980 i 1997 roku. Każdy kolejny przewrót był łagodniejszy. W 1997 roku generałowie ograniczyli się do zasugerowania rządowi stosownych korekt. Wpływy armii zaczynają jednak maleć. W czasie kryzysu 2007 roku spostponował ją Erdoğan, przypominając, że jest jedynie ciałem w ramach republiki, niemającym prawa lansować żadnej ideologii konkurencyjnej wobec rządu. Rok później 15 proc. generalicji oglądało już świat zza krat. Dziś przewrotu wojskowego nie chce już jednak nikt, nawet zdeklarowani przeciwnicy Erdoğana.
Nastroje proislamskie zaczęły odżywać „na poważnie” w latach osiemdziesiątych. Paulina Dominik tak pisze o tym w najnowszym numerze „Pomocnika Historycznego POLITYKI”, poświęconego dziejom Turków:
Po dojściu w 1983 roku do władzy Turguta Özala i jego konserwatywno-liberalnej Partii Ojczyżnianej oblicze gospodarki tureckiej zmieniło się z etatystycznej na rynkową. Społeczeństwo w zawrotnym tempie zaczęło zmieniać się w konsumpcyjne. Do głosu doszły grupy, dla których nie było miejsca w kemalistowskim projekcie: nie tylko Kurdowie i wyznawcy politycznego islamu, ale także kobiety czy mniejszości seksualne.
W latach osiemdziesiątych XX wieku Turcja odkryła swoją prowincjonalną twarz – muzułmańskość, wschodniość, przez dziesięciolecia oddelegowane do przestrzeni prywatnej jako niepasujące do obrazu nowoczesnego państwa. Doprowadziło to do współistnienia dwóch niezwiązanych ze sobą kultur: tej promowanej przez aparat państwowy i tej reprezentowanej przez masy. Dla jednych oznaczało to długo oczekiwany pluralizm w sferze kulturowej, dla innych inwazję prowincji (Czarnych Turków), kulturową degenerację, która przybrała przede wszystkim formę powrotu religii. Tak czy siak, kemalizm stracił swój monopol na nowoczesność. Okazało się, że znacząca część Turków nie chce bądź nie potrafi wpasować się w misternie zaprojektowany dla nich strój wzorowego obywatela. Gospodarka rynkowa dała zaś możliwości stania się częścią zmodernizowanego świata bez potrzeby modernizacji siebie samego.
W każdym razie po upadku rządu Bülenta Ecevita i dojściu do władzy AKP premiera Erdoğana w 2002 roku sentymenty te wyraźnie przybrały na sile. Religia jest obowiązkowym przedmiotem już w szkole podstawowej, reklamy alkoholu zostały zakazane, a masowe „umoralnienie” podręczników szkolnych przynosi takie historie jak np. nawrócenie się na wiarę Mahometa jednego z trzech muszkieterów… Rozpoczęła się zażarta dyskusja na temat rozluźnienia zakazu noszenia chust przez kobiety. Za rządów Erdoğana liczba uczniów szkół religijnych wzrosła z około 65 tysięcy do około miliona.
Jeszcze w 2006 roku Ural Akbulut, rektor politechniki w Ankarze mówił:
Nikt nie może pokazywać się na moim kampusie w stroju religijnym. Jeśli zniesiemy zakaz noszenia chust przez kobiety, jutro przyjdą w czadorze, a następnego dnia w burce. A na koniec zaczną znęcać się nad dziewczynami, które noszą nowoczesne sukienki. Widzieliśmy na przykładzie Iranu, jak szybko te procesy zachodzą.
Tymczasem już w 2008 roku parlament przegłosował zniesienie zakazu noszenia chust w stosunku do uniwersytetów. Wtedy jeszcze turecki Trybunał Konstytucyjny miał moc anulować tę uchwałę. Temat jednak powrócił, a ograniczenia poluzowano, najpierw w 2010 roku na uniwersytetach, a później także w szkołach i urzędach. W 2014 roku Trybunał śpiewał już inaczej, podtrzymał skargę prawniczki Tuğby Arslan i stwierdził, że jej prawa zostały pogwałcone na skutek zakazu noszenia chusty. Mimo tej prawniczej gimnastyki, sędziowie pozostają pod ciągłym ostrzałem. W marcu br. Erdoğan brutalnie napadł na Trybunał, oskarżając go o zdradę tureckiej racji stanu.
Nie należy dziwić się tym przepychankom o strój, który w Turcji jest ważnym elementem życia codziennego. Historia zatacza jednak błędne koło, bo gdy w latach dwudziestych Atatürk staczał bój z tureckimi mężczyznami o zastąpienie tradycyjnego fezu europejskim kapeluszem, robił to w imię wolności od skostniałej tradycji. Erdoğan „walczy” o chusty w imię „rządu dusz” nad czymś, co nazwalibyśmy Turcją B.
Grzechy Unii Europejskiej
Pierwszy wniosek o członkostwo w Unii Europejskiej (wtedy Europejskiej Wspólnocie Gospodarczej) Turcja złożyła w 1987 roku, choć członkiem stowarzyszonym wspólnoty była już od 1963 roku. Minęło prawie 30 lat i nie można powiedzieć, by Ankara choć o krok przybliżyła się do bram Brukseli. Naturalnie, na drodze do pełnej europeizacji stają sami Turcy, konsekwentnie odmawiając odpowiedzialności za dokonane przez ruch młodoturków ludobójstwo Ormian w 1915 roku. Problemem są również chłodne relacje z Grecją i Cyprem. Ale i Unia Europejska nie jest bez winy, bo przyczyniła się do rozkładu tureckiego ustroju (ograniczenie roli armii w 2003 roku, warunkujące rozpoczęcie negocjacji z Komisją Europejską), tym samym zapewne utrwalając toksyczne rządy Erdoğana. Państwu, które niemal od samego początku było członkiem Rady Europy czy NATO (jego armia jest zresztą największą w Sojuszu, nie licząc amerykańskiej), które tworzyło OECD i KBWE, Unia Europejska zafundowała prawdziwy bieg z przeszkodami.
Dziś na 35 rozdziałów negocjacji z Unią Europejską Turcja ma zamknięty jeden (dotyczący nauki i badań). O ile przez długie dziesięciolecia można było wynajdywać liczne argumenty stawiające Turcję w gronie państw niedorastających do zaszczytu przynależenia do Wspólnoty, o tyle teraz sprawy mają się inaczej. Erdoğan może śmiać się w twarz Brukseli, szczególnie że po wyniku brytyjskiego referendum nie będzie już jedynym mocarstwem pozostającym poza Unią.
Turcja jest dziś krajem młodym (tylko ok. 7 proc. populacji przekroczyło 65 lat) i na przestrzeni lat wykazała bezprecedensową prężność demograficzną: 13,6 mln mieszkańców w 1927 roku i 78,7 mln obecnie, co daje średnioroczny przyrost rzeczywisty w tym okresie na poziomie 2 proc. Turcja, siedemnasta gospodarka świata pod względem PKB, dla Unii Europejskiej byłaby nie tylko zasobem wciąż względnie taniej siły roboczej, ale też potężnym rynkiem zbytu. Turecka klasa średnia rośnie, a marki takie jak Turkish Airlines (największe linie lotnicze na świecie pod względem liczby destynacji) Anadolu Efes, Beko, Paşabahçe czy Ülker znane są już na całym świecie.
Cytowany przez Artura Krzemińskiego szkocki historyk Norman Stone pisał, że „Europejczycy nie chcą zrozumieć, że mają pod nosem kulturę, która ma wprawdzie islamskie podglebie, ale też wielowiekowe doświadczenie współpracy z chrześcijańską Europą”.
W ostatnich miesiącach wzbudzającą największe emocje mocną stroną Turcji z perspektywy Brukseli były jednak nie synergie gospodarcze, a omnipotencja Ankary w dziedzinie powstrzymania fali uchodźców i migrantów, którzy poprzez terytorium Turcji przedostawali się do Europy. Fala została powstrzymana, jednak za cenę przyzwolenia na dalsze łamanie praw człowieka nad Bosforem. Kto wie, czy gdyby Turcja została przyjęta do Wspólnoty bez zbędnej zwłoki, to czy obecne problemy kiedykolwiek miałyby szansę zaistnieć. Czy Erdoğan w ogóle doszedłby do władzy? Czy mając siłą rzeczy po swojej stronie rząd w Ankarze Unia nie byłaby silniejsza w boju z imperialistyczną Rosją? Dziś kultywowany przez dziesięciolecia lekceważący stosunek Europy względem Turcji obrócił się przeciwko niej. Erdoğan może żądać od Brukseli złotych gór i dostanie je, bo zbyt wielki jest strach unijnych technokratów przed kolejną niekontrolowaną falą imigrantów.
Czy dziedzictwo Ojca Turków przetrwa? Obawiam się, że jest już za późno nawet na stawianie takiego pytania. Czy będziemy gotowi na wzajemne przenikanie czy pozostaniemy na etapie kebapa, ayranu, baklawy i wczasów koło Antalyi? Turcy nie pomogą nam w podjęciu decyzji, bo już dawno zboczyli z torów rozwoju, które byłyby strawne dla europejskich społeczeństw. Czas na wyraźne gesty i działanie ze strony Europy.
W 2008 roku odwiedziłem mauzoleum Atatürka w Ankarze – przy okazji jedno z najlepiej zorganizowanych muzeów na świecie. Największe wrażenie robi jego prywatna biblioteka, licząca prawie 4,3 tys. woluminów. Co ciekawe, więcej w niej książek z zakresu języka i lingwistyki (386) oraz nauk społecznych (298) niż z zakresu wojskowości (260). Bohaterowi pola walki i marszałkowi Turcji chluby to nie przynosi. Ale prezydentowi i reformatorowi – jak najbardziej tak.
Jako postscriptum należy rzucić hasło: Atatürk a sprawa polska? To rzecz jasna, że dzisiejszej Polsce dużo brakuje do ruiny, w jakiej znajdowało się Imperium Osmańskie po zakończeniu I wojny światowej. Okupowane przez alianckie mocarstwa, z przetrąconym morale i średniowiecznymi obyczajami, Osmania była kwintesencją nędzy, w dodatku nędzy pogłębionej o wyrzut sumienia spowodowany niedawnym ludobójstwem Ormian (Atatürk nie miał z nim nic wspólnego). Ale i Polska ciągle tkwi w nierozwiązanych problemach, które w drodze demokratycznej debaty mogą być trudne do usunięcia. Czy Polska jest gotowa na swojego reformatora? Czy jest on potrzebny? Czy w tak szybko zmieniającym się świecie istnieje szansa na trwałość jakiejkolwiek, nawet głęboko racjonalnej zmiany? Wreszcie, czy nie jest tak, że w dobie upadku autorytetów i powszechnej technokracji czas wielkich jednostek już minął?
We wspomnianym już „Pomocniku Historycznym POLITYKI”, w artykule „Nowa Turcja” Piotr Zalewski pisze:
Erdoğan skutecznie żeruje na resentymentach. Ponad dziesięć lat po objęciu władzy AKP wciąż wcielała się w rolę opozycji – prześladowanej, nieustannie walczącej o przetrwanie, nieugiętej wobec wewnętrznych i zewnętrznych spisków. Widmo przewrotu z 1997 roku [obalenie przez armię islamistycznego rządu Erbakana – przyp. aut.] wciąż ciąży nad tureckimi muzułmanami, powtarzał swojemu elektoratowi Erdoğan. Oni, czyli opozycja, stary establishment, Zachód i güleniści knują przeciwko nam bezustannie, bo boją się coraz prężniejszej Turcji, spadkobierczyni Osmanów (…)
Coś Wam to przypomina? Bo mnie tak.