Ta notka nie miała być o Wawelu. Ale to właśnie na Wawel skierowane były oczy dużej części Polaków w czasie do tego co najmniej niestosownym. Wawel podzielił Polaków w tygodniu żałoby narodowej, ale jestem przekonany, że jeszcze przez długie lata będzie jednocześnie miejscem kultu dla jednych, obiektem kpin dla drugich, a dla wszystkich środowisk kością niezgody, bo obok kwestii prezydenckiego pochówku na tym krakowskim wzgórzu raczej nie można przejść obojętnie. Ale ponieważ ta notka poświęcona miała być czemu innemu, to od tego „czego innego” zacznę.
Ziemia smoleńska po raz drugi zażądała ofiary krwi. Przerażająca symbolika tej tragedii i bezmiar poniesionych strat na długie lata odcisną swoje piętno na świadomości Polaków. Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej może przewidywać – i przewiduje – konsekwencje śmierci prezydenta i opróżnienie zajmowanego przezeń urzędu. Żadna konstytucja świata nie ma jednak gotowych do zastosowania rozwiązań w obliczu tak bezprecedensowej katastrofy. Trzeba jednak przyznać, że konstytucja zadziałała i wszelkie procedury przeszły nadzwyczaj sprawnie. Moim zdaniem jeszcze za wcześnie by roztrząsać długofalowe konsekwencje smoleńskiej tragedii. Chciałem bardziej skoncentrować się na tym, co już za nami – przebiegu szczególnych dni żałoby narodowej.
Wielu polityków postawiło tezę, że nie wyobraża sobie w zaistniałej sytuacji „normalnej kampanii wyborczej”. Z początku stałem na stanowisku całkowicie przeciwnym. W zaistniałej sytuacji wyobrażałem sobie WYŁĄCZNIE normalną kampanię wyborczą. Myślałem, że być może będziemy świadkami najnormalniejszej, najbardziej cywilizowanej kampanii wyborczej po 1989 roku. Tylko bowiem spory merytoryczne, bez uciekania się do ostrej retoryki i argumentacji ad personam, będą społecznie akceptowalne w tym szczególnym momencie. Niestety ostatnie dni pozbawiły mnie złudzeń i chyba srodze się na moich kalkulacjach zawiodę. Przede wszystkim martwi mnie fakt, że zapowiedź kandydaowania zgłosiło aż kilkunastu kandydatów, z których część (nie po raz pierwszy) pomyliła wybory prezydenckie z jarmarkiem. Druga rzecz to zapowiedź kandydowania Jarosława Kaczyńskiego, który jest gwarantem jak najniższych standardów prowadzenia dyskursu politycznego. Nie mam więc wątpliwości, że kampania będzie, może nie brutalna, ale bogatą w ciężkie złośliwości i uderzenia poniżej pasa. Skrajnym posunięciem byłoby powielanie przez Prawo i Sprawiedliwość sztampów o męczennikach spod Smoleńska.
Istotny wymiar tej tragedii został ukształtowany w mediach, które bardzo kompleksowo informowały o biegu wydarzeń. Dość jasno uwypukliła się w tym momencie reputacja jaką cieszą się niektórzy politycy. Wśród gości zapraszanych do studia znajdowały się wyłącznie osoby wyważone, reprezentujące odpowiedni poziom – to na nich media skierowały swoją uwagę. Próżno szukać na szklanym ekranie Palikota, Senyszyn, Kurskiego, Macierewicza, a nawet nieco bardziej strawnego Niesiołowskiego czy innych politycznych błaznów. W tym sensie media swoją rolę w tym kryzysie spełniły. Mam oczywiście na myśli TVN i Polsat, nie mogę wypowiadać się o pozostałych.
Mam pewien dysonans – z jednej strony entuzjazm Polaków sprawia wrażenie, że Prezydent Kaczyński bliski jest niemal wyniesienia na ołtarze. Z drugiej strony, czy powinniśmy pozwolić, aby prawdziwy obraz tej prezydentury popadł w zapomnienie? W rzeczywistości, choć może jeszcze (zgodnie z polską tradycją niemówienia źle o dopiero co zmarłych) nie wypada o tym mówić, to poza jednym obszarem (polityka historyczna) nie była to kadencja udana. Ale właśnie kwestia nieszczęsnego Wawelu sprawia, że tę prezydenturę trzeba rozliczyć. Miałem taki moment, w którym byłbym skłonny zgodzić się na wybielenie postaci Lecha Kaczyńskiego w polskiej historiografii. Ale w momencie, gdy sam zainteresowany spoczywa w miejscu dla niego nieprzeznaczonym i szkodliwym z punktu widzenia wpływu, jaki ten fakt może mieć na społeczeństwo, a także w momencie, gdy jego brat otwarcie mówi o kontynuacji „misji” nieżyjącego prezydenta, jestem przekonany, że tę kadencję należy podsumować. Sposób, w jaki człowiek odchodzi z tego świata, nie może wpływać na postrzeganie tego, w jaki sposób ten człowiek żył. A już szczególnie wtedy, gdy mowa o osobie z elity świata politycznego.
Rozliczenie prezydentury Lecha Kaczyńskiego
Prawdziwą katastrofą dyplomatyczną było półtoraroczne ostentacyjne zwlekanie z ratyfikowaniem traktatu z Lizbony. Prezydent postawił na szali wizerunek naszego kraju, będąc w zasadzie z góry skazanym na porażkę – bo traktat ostatecznie sygnował. Lech Kaczyński siedemnastokrotnie wetował ustawy rządu Donalda Tuska, wśród których znajdowało się kilka ważnych projektów (reforma służby zdrowia, ustawa o radiofonii i telewizji), doprowadzając tym samym do paraliżu legislacyjnego. Aż sześciokrotnie ogłaszał żałobę narodową (tyleż razy, co w całej III RP razem wziętej), znacznie dewaluując jej rzeczywiste znaczenie. Prezydent „wsławił” się całą masą niestosownych wypowiedzi, które głowie państwa nie przystoją:
- Od prezydenta Kwaśniewskiego najwyższe odznaczenia, co niestety, tyczy się też Orderu Orła Białego, dostają ludzie zasłużeni. Są rzeczywiście zasłużeni – ale dla PRL.
- Za to, że Lepper i Giertych zostali wicepremierami, odpowiedzialność ponosi PO. To oczywiste. (po odwołaniu Leppera i Giertycha w lipcu 2007 roku)
- Andrzej Lepper udowodnił, że ma za nic prawo i jest politycznym awanturnikiem. Poparcie PiS-u dla tego polityka w jakiejkolwiek sytuacji jest nierealne. (marzec 2005 roku, jeszcze przed wyborami prezydenckimi, ale już jako prezydent tych solennych zapewnień nie wcielił w życie)
- Jako prezydent oparł się na aparacie dawnych służb specjalnych. (o Lechu Wałęsie w 2007 roku) i w tym samym wywiadzie: Kilka lat temu jeden z nieżyjących już dziś wybitnych polityków zwrócił mi uwagę, że walka o prezydenturę między Kwaśniewskim i Wałęsą w 1995 roku była w istocie rozgrywką między dwoma elementami tego samego aparatu: aparatem partyjnym i aparatem bezpieczeństwa. Pomyślałem wtedy, że dla mnie było to jasne od początku.
- Jeśli ktoś decyduje się być oficerem, to nie powinien być lękliwy. (w sierpniu 2008 r. o pilocie kpt. Grzegorzu Pietruczuku, gdy odmówił lądowania na lotnisku w Tbilisi w ogarniętej wojną Gruzji)
- Stokrotka, stokrotka, jest pani na mojej krótkiej liście, pożałuje pani tego, wykończę panią, nie obronią pani agenci służb specjalnych Walterowie (do Moniki Olejnik tuż po zakończeniu „Kropki nad i”)
- Wierzę, że jest wielu ludzi – nie tylko z Polski, ale także z innych krajów – nieudolnych z natury i szukających lepszego życia za granicą. Obecnie Wielka Brytania stała się punktem docelowym dla tych ludzi. (Londyn, 2006 rok)
Pozostają jeszcze wciąż żywe w zbiorowej pamięci „małpa w czerwonym”, „Irasiad”, „Benhauer”, „Borubar”, „semantyczne nadużycie”, „melduję wykonanie zadania”, „spieprzaj dziadu”… ale po latach nikt nie będzie o gafach i przejęzyczeniach pamiętał, można więc je już teraz odłożyć między marności, o których wspominać nie warto.
Ponadto prezydent Kaczyński legitymizował i patronował odrażającym praktykom rządu Jarosława Kaczyńskiego. Nie sprzeciwił się (dwukrotnie!) przygnębiającej koalicji Prawa i Sprawiedliwości z populistami i ultrakatolickimi nacjonalistami, nie sprzeciwił się dzikiej lustracji i „polowaniu na czarownice”, nie potrafił – tak jak Aleksander Kwaśniewski – wejść w rolę mediatora i uspokoić debatę między zwaśnionymi ugrupowaniami. Przyczynił się tym samym do zdziczenia debaty publicznej w Polsce, wraz z bratem nadwerężył – w imię źle pojętego patriotyzmu – na niespotykaną wcześniej skalę wizerunek Polski w Europie.
Wawelskie nieporozumienie
Z punktu widzenia historycznego pochówek pary prezydenckiej na Wawelu jest trudną do zrozumienia ekstrawagancją. Sebastian Adamkiewicz w „Histmagu” (czytaj artykuł) pisze mniej więcej tak:
Po pierwsze, żaden z Prezydentów RP nie spoczywa w tym miejscu, a różnica pomiędzy dawną pozycją monarchy a urzędem prezydenckim jest zbyt wielka, aby prawo do wawelskiego pochówku nadawać prezydentom z urzędu. Zmieniła się też wymowa Wawelu, jako miejsca wyróżnienia, nie zaś pogrzebu królewskiego, jak miało to miejsce w okresie staropolskim.
Po drugie, oprócz Józefa Piłsudskiego, żaden z pogrzebów wawelskich epoki porozbiorowej nie odbył się bezpośrednio po śmierci chowanego. Decyzję zawsze poprzedzały dyskusje, które wykazać miały autentyczną społeczną potrzebę pochówku danego autorytetu na Wawelu. W tym przypadku postąpiono inaczej. Decyzja zapadła szybko, w niewyjaśnionych okolicznościach (czy kiedykolwiek dowiemy się, kto był tajemniczym inicjatorem? – przyp. M.S.), a okres żałoby zdusił jakąkolwiek debatę na ten temat.
Po trzecie, żaden z bohaterów narodowych nie był pochowany z małżonką, co wiązało się z ideą wyróżniania danej osoby poprzez pochówek u boku królów, nie zaś uhonorowaniem urzędu, którego dostojeństwo obejmowałoby również rodzinę chowanego.
Po czwarte, powstaje oczywiste pytanie o zasługi Lecha Kaczyńskiego, na które częściowo odpowiedziałem powyżej, a które upoważniałyby go do spoczywania obok Józefa Piłsudskiego czy Tadeusza Kościuszki. Kluczem do wawelskich krypt było przekonanie, że postać chowana w ich zakamarkach odegrała kluczową rolę w spajaniu narodu, tak jak król był wyrazem jedności państwa (w tę definicję wpasowują się wszyscy czterej nie-królowie i nie-wieszcze pochowani na Wawelu: Poniatowski, Kościuszko, Piłsudski i Sikorski – przyp. M.S.). Czy o Lechu Kaczyńskim można mówić jako o jednoczącym Polaków? Czy raczej jako człowieku, który przez długi czas legitymizował debatę publiczną pełną wykluczeń, negowania patriotyzmu ludzi o innych poglądach, retoryki wojny? Czy można o nim mówić jako o osobie ponadprzeciętnej, wykraczającej poza ramy politycznej codzienności? Czy nie był odbierany jako prezydent jednej partii?
Adamkiewicz dodaje jeszcze:
Nie można zgodzić się, że przepustką na Wawel jest sam patriotyzm, którego Lechowi Kaczyńskiemu odmówić nie można. Gdyby tylko on wystarczał, prawdopodobnie trumny należałoby ustawiać piętrowo. Pochówek wawelski zawsze łączył się z przekroczeniem granic przeciętności, wybiciem się ponad normalność, zniesieniem podziałów ideologicznych i światopoglądowych. Nie wynikał z woli rodziny czy pojedynczych biskupów, lecz autentycznego życzenia narodu, aby określoną postać wynieść do rangi „równego królom”. W tym przypadku ktoś zadecydował za naród, ktoś podjął próbę kreacji mitu, przytłaczając społeczeństwo okresem żałoby i ucinając dyskusję.