Tagi
armia, coursera, donald tusk, edukacja ekonomiczna, gender, gender economics, gender w ekonomii, khan academy, mooc, ofe, przemysł zbrojeniowy, wojsko polskie, związki zawodowe
Dziś kilka luźnych przemyśleń i tak się składa, że na moje ulubione tematy: teoria ekonomii, edukacja ekonomiczna i polityka gospodarcza.
- Gdy w ostatnich miesiącach przez polskie media przetaczała się nachalna dyskusja o gender, nie potrafiłem znaleźć w tym dla siebie żadnego sensu. Bić się w piersi nie będę, bo poziom dyskursu był i pozostaje rynsztokowy. Niemniej, czytając kolejny rozdział książki Davida Orrella, „Economyths”, zatytułowany „The gendered economy”, przejrzałem na oczy. Mimo moich licznych zastrzeżeń co do pracy Orrella, o których być może będzie jeszcze okazja napisać, ten rozdział jest bardzo pożyteczny. Pokazuje w jaki sposób fakt, że przez dziesięciolecia na kształt nauk ekonomicznych wpływali głównie mężczyźni, przekłada się na charakterystyczne założenia kluczowych konstruktów: zamiłowanie do teorii podkreślających stabilność i równowagę systemu oraz logiczne działania aktorów życia gospodarczego (słynny koncept homo economicus).
Cóż, krytyka tych teorii jest powszechnie znana i ze wszech miar słuszna. Dotychczas nie udaje się jednak zmienić mainstreamowych, akademickich paradygmatów. Skoro jednak nie da się tego zrobić za pomocą argumentów merytorycznych, być może pomocna okaże się polityczna poprawność? - Prowadzona przeze mnie agencja hostess i modelek w ostatnim czasie poszukiwała dla jednego z naszych zagranicznych klientów kandydatek na stanowisko stewardessy dla prywatnych linii lotniczych. Warunki pracy – cieplarniane. Bardzo wysoka pensja i diety, przyjazne zasady pogodzenia pracy i życia prywatnego. W związku z tak atrakcyjnymi warunkami, wymagania też były adekwatne. Niemniej jednak, wszystkie opisaliśmy bardzo szczegółowo, aby nie musieć zmagać się z zalewem aplikacji. Tym bardziej, że przez pewien okres ogłoszenie wisiało na największych polskich portalach dla poszukujących pracy.
Jak sądzicie, jaki był efekt? Otrzymaliśmy setki zgłoszeń. 90 procent aplikacji była poniżej wszelkiej krytyki. Olbrzymia część z nich nie spełniała nawet wymogów formalnych! Otrzymywaliśmy CV w języku polskim (mimo, że wymagany był angielski), albo bez zdjęć (mimo że fotografie były bezwzględnie obowiązkowe). Jaki z tego wniosek? Od dłuższego czasu staram się lobbować za zwiększeniem roli edukacji finansowej i ekonomicznej w szkołach. Myślę, że kluczowe w tym procesie jest także włączenie do programu zasad poszukiwania pracy. Oczywiście, w pierwszej kolejności zależy nam na kształceniu przedsiębiorców, ale nie wszyscy nimi zostaną – część powinna nabyć umiejętność starania się o pracę w sposób elegancki i profesjonalny. To, czego doświadczyłem, przeglądając aplikacje potencjalnych stewardess jest dramatem, którego nie chcę przeżywać po raz kolejny. Zacząłem rozumieć, przez co muszą przechodzić specjaliści od rekrutacji w dużych firmach. - Pozostajemy w temacie edukacji ekonomicznej. Kilka tygodni temu zaangażowałem się w prace Khan Academy po polsku, pracując jako konsultant merytoryczny przy tłumaczeniach anglojęzycznych pierwowzorów. Pierwsza transza filmów z kursu makroekonomii znajduje się tutaj. Rozważam także zaangażowanie w Global Translator Community działającym przy Coursera (projekt typu MOOC prowadzony przez profesorów ze Stanford University). W mojej opinii wszelki wolontariat, który przyczynia się do popularyzacji wiedzy, sprawiając, że trafia ona „pod strzechy”, jest godny zainteresowania. Zachęcam wszystkich do angażowania się w podobne inicjatywy, bo zwiększanie poziomu edukacji w naszym społeczeństwie leży w interesie nas wszystkich. Przynajmniej dopóty, dopóki żyjemy w ustroju demokratycznym i decyzje wszystkich obywateli mają wpływ na nasze życie.
Co do wspomnianego kursu makroekonomii, mam mimo wszystko ambiwalentne odczucia. Z jednej strony, jest to z pewnością pożyteczny program, który wprowadzi wszystkich zainteresowanych w reguły rządzące gospodarką. Niemniej jednak, nie jest to kurs (przynajmniej na obecnym etapie, nie znam jeszcze tematyki kolejnych odcinków), który byłby w stanie wyrobić w słuchaczach nawyk samodzielnego myślenia i rozpatrywania problemów ekonomicznych. W sytuacji, w której obserwujemy totalną apatię i zagubienie społeczeństwa w sprawach gospodarczych (przykłady: brak jakiejkolwiek obywatelskiej aktywności w obronie tzw. II filaru systemu emerytalnego, zezwolenie na omnipotencję związków zawodowych, m.in. w zakresie ustalania płacy minimalnej, przyzwolenie a nawet poklask dla roszczeniowych postaw niektórych grup społecznych względem państwa), na czoło wysuwa się przede wszystkim potrzeba ukształtowania w ludziach umiejętności wartościowania realnych, życiowych problemów gospodarczych. - Jeszcze w ubiegłym roku zapadła decyzja o zaakceptowaniu wieloletniego programu modernizacji polskich sił zbrojnych, opiewającego na kwotę prawie 100 mld zł. Decyzja ta spotkała się z różnymi komentarzami. Po zaognieniu sytuacji na Ukrainie, poparcie dla planu modernizacji nieco wzrosło, ale wciąż nie są to opinie powszechne. Krytyce podlega także stała każdego roku kwota, wynosząca aktualnie 1,95 proc. PKB, którą rząd ma prawo przeznaczać na potrzeby armii. Skrócę swoje rozważania do minimum. Tylko anarchiści odrzucają zaangażowanie państwa w przemysł obronny – akceptują go nawet libertarianie. Chciałbym zwrócić uwagę na jeden element tej decyzji, który chyba trochę umyka w debacie publicznej. Jeśli mówi się ostatnio o obronności, to głównie w kontekście kryzysu ukraińskiego i możliwej agresji ze strony imperializmu rosyjskiego. Tymczasem ważna jest zapowiedź premiera, że program modernizacyjny stanie się okazją do rozwinięcia polskiego przemysłu zbrojeniowego. Premier powiedział: „zarówno decyzja o konsolidacji (…) i powstaniu Polskiej Grupy Zbrojeniowej, i wcześniejsze decyzje o inwestycjach: i finansowych, i technologicznych w polską zbrojeniówkę, to dopiero początek tego wielkiego planu, jakim jest maksymalna polonizacja przemysłu zbrojeniowego”. W tym kontekście nie sposób nie zwrócić uwagi, że armia była zawsze nośnikiem innowacji, a więc tego, na niedobór czego strasznie cierpimy. Było tak zarówno w dawnych wiekach (zob. Parker, 1996), jak i obecnie (zob.: Nincic & Cusack, 1979; Mowery & Rosenberg, 1998 dla Stanów Zjednoczonych). Patrzymy zatem na problem bardzo wąsko (dziecinna dychotomia: czołgi vs. żłobki i przedszkola, zupełnie jak w przypadku igrzysk w Krakowie), nie dostrzegając pozytywnych efektów zewnętrznych tej decyzji. Interwencjonizm państwowy jest do zaakceptowania tylko w zbrojeniówce – to jest coś, co rząd może zrobić, by dać pozytywny impuls do rozwoju innowacji w całej gospodarce.