Tagi
joseph conrad, język angielski, język polski, kalki językowe, korporacje, neologizmy, nowomowa, rok 1984
Każdemu, kto czytał „Rok 1984” Orwella, z pewnością dobrze wryła się w pamięć koncepcja nowomowy. Pamiętam, że najbardziej szokujący był dla mnie fakt, że był to język, którego filozofia sprowadzała się do samoograniczania. Był to język, którego słownictwo – owszem – rozwijało się, ale wiemy, że rozwój może przybrać zarówno szaty postępu, jak i regresu. Rozwój nowomowy należałoby scharakteryzować niewątpliwie jako regres. Liczba słów w obiegu malała. Dobry, plusdobry, dwaplusdobry, bezdobry – ledwie cztery słowa miały służyć do wartościowania. Cztery, zamiast całej palety przymiotników. Wysiłki totalitarnej władzy, która usiłowała zapobiegać tzw. myślozbrodniom, były nadzwyczaj owocne.
Tyle na temat książki. Sukcesy nowomowy były uwarunkowane działaniami totalitarnego aparatu, a nie przesłankami wynikającymi z natury ludzkiej. Natura ludzka ma bowiem to do siebie, że zastaną rzeczywistość rozbudowuje, zamiast minimalizować. Świadczy o tym pęd do innowacji, konsumpcjonizm czy indywidualizm. Do niedawna świadczył też o tym język, który per saldo (po odjęciu wychodzących z użycia wyrazów przestarzałych) ubogacał się. Nawet jeśli nie brać pod uwagę slangu czy żargonu, z których wywodzi się zapewne spory odsetek nowych słów w obiegu, język polski rozrastał się.
Problem, który poruszę, być może jest obcy większości z was. Ja jednak, jako (przynajmniej tymczasowy) „więzień” korporacji, dostrzegam w swoim otoczeniu coś, co można by delikatnymi słowy określić jako zanikanie języka polskiego wśród pewnych grup zawodowych. Bo jak na przykład określić wyrażenia (wszystkie autentyczne) w stylu:
- Przygotuj to w takim formacie, żebyśmy mogli kolaborować i pabliszować zmiany.
- Czym są drajwowane te klastry?
- W tym templejcie musimy pokazać, jak zastaffujemy i sczardżujemy ten projekt.
- Janek zesleszował ten engejdżment o dwa tygodnie.
- Fajne oporciunity, przegadajmy to na kolu.
Przykłady można mnożyć. Dwujęzyczne środowisko pracy i dynamika języka polskiego nienadążająca za angielskimi pierwowzorami są katalizatorami takich potworków językowych.
Sygnalizuję problem, ale nie wiem, jak z nim walczyć. Walczyć trzeba, bo angielsko-polskie hybrydy lub spolonizowane jeden-do-jednego terminy ekonomiczne (lub inne, ale o innych branżach trudno mi się wiarygodnie wypowiadać) brzmią koszmarnie. Oczywiście, sam nie jestem od tej zarazy wolny. Szybkie tempo komunikacji w firmie i przesiąkanie pewnymi nawykami robią swoje.
Rozwiązania nie mam, ale mam hipotezę, która – podobnie jak wstęp tej notki – czerpie z literatury. Józef Teodor Korzeniowski, światu znany bardziej jako Joseph Conrad, tworzył w języku angielskim. Takie arcydzieła jak „Lord Jim” czy „Jądro ciemności” powstały w języku Szekspira, mimo że sam pisarz aż do końca życia nie nauczył się tego języka perfekcyjnie, popełniając nierzadko bardzo proste błędy. Pisał zaś po angielsku z tej prostej przyczyny, że charakter jego książek (jak wiemy, przeważnie to powieści i nowele marynistyczne) uniemożliwiał pisanie po polsku ze względu na… brak odpowiedniego słownictwa! Conrad, pisarz bezsprzecznie wybitny, postawił wszystko na jedną kartę. Nie wchodził w językowe hybrydy, nie budował pokracznych słów, które tylko imitowałyby jego ojczysty język. Postawił więc na angielski i wyszedł na tym najlepiej jak mógł.
Czas więc chyba zaakceptować ten bolesny fakt, że polski język ekonomiczny nie ma szans na przetrwanie. Dla ograniczenia własnej śmieszności, ale także dla usprawnienia komunikacji w globalizującym się jednak świecie, powinniśmy porzucić język polski w korporacjach. Po pierwsze, wyparowałaby bariera językowa (np. konieczność czasochłonnego tłumaczenia dokumentów). Po drugie, polscy menedżerowie, ludzie biznesu czy nawet akademicy, poprzez oswojenie się w jeszcze większym stopniu z językiem angielskim, byliby bardziej konkurencyjni globalnie. Po trzecie, nie kaleczylibyśmy mowy przodków polskoangielskim (celowo bez łącznika) bełkotem.
Dlaczego nazwałem to więc hipotezą, a nie rozwiązaniem? Nie ośmieliłem się. Trudno mi sobie wyobrazić, by ten pomysł znalazł szerokie kręgi zwolenników, choć – moim zdaniem – spełnia wszystkie wymogi racjonalności. Kultywowanie języka polskiego w każdych warunkach jest jednak dla wielu Polaków punktem honoru i kwestią nie podlegającą dyskusji. A może się mylę? Conrad się na zdobył, jest więc od kogo brać przykład.
P.S. (21 lutego 2012 r.)
Widzę, że publikacja notki niezamierzenie zbiegła się niemalże terminem z Międzynarodowym Dniem Języka Ojczystego i całkiem ciekawą kampanią społeczną: